Miecze Zarzewia

Zeszli z gór, kolorowo, różnorako odziani i uzbrojeni, acz w szyku karnym, niczym najlepiej wyszkoleni żołnierze. Daleko niósł się równy śpiew, niezbyt bystrej i niezbyt kulturalnej piosenki o życiu wojownika i sęku od brzozy. Pośród mieszkańców okolic Zarzewia rozeszło się, iż to Miecze idą! A każdy chłop, który chodź raz o nich słyszał, w las ze swoimi córkami i żonami, a co bardziej zapobiegliwi i z synami zbiegał. Inni wystawiali jadło i trunek wszelaki, jaki mieli na trakt, bo Miecze zwykły brać co chcą, od kogą chcą i kiedy chcą, więc lepiej dać im z własnej woli. Oddziałowi znanych najemników towarzyszyła grupka odzianych na niebiesko konnych z tej samej barwy Chorągwią.

– Nazwa „Miecze” kompani najemniczej wbrew pozorom nie pochodzi od broni, jaką walczą, lecz od imienia ich dowódcy Mieczysława Horaka, znanego głównie przez działania jego kompani, a sława ta do najlepszych nie należy. Gwałciciele, złodzieje, łamią przysięgi, zmieniają strony. Na początku drugiej wojny z Nilfgaardem walczyli po stronie czarnych, ale pod koniec wojny zdradzili swoich pracodawców i wspierali Temerskie wojska.

Każdy, kto ceni sobie takie wartości, jak honor, nieprzychylnie patrzy na obecność Mieczników, po którejkolwiek stronie konfliktu.

Jest tylko jedna rzecz, której im nikt nie odmówi – skuteczności.

17 sierpnia 1272 r.

-Panie dowódco! Konnica! – Do namiotu wbiegł zwiadowca ledwo łapiąc dech.

-Jaka konnica?

-Cholera wie! Trzeba reagować jadą na nas…

-Co? Kurwa… Jaka konnica? – dowódca wybiegł z namiotu.

-Cholera wie… Panie Sierżancie!

Nim zdarzyli dowiedziecie się co się dzieje było za późno na obronne.

[…]

Kolorowa kompania, która wjechała do zaspanego i rozleniwionego patową sytuacją na froncie obozu, zaskoczyła oddziały Jana Vadenkampa. Przerażeni uciekali, miast się bronić, a mimo, że strach pędu dodaje, to od konia szybciej nie pobiegli.

Paru udało się zbiec do Dorzecza, głównie dlatego, iż kolorowi jeźdźcy szybko poniechali pościgu i zawrócili, by znów zniknąć w nocy.

[…]

18 sierpnia 1272 r.

Strażnik wkroczył do wioski pod Zarzewiem z ledwo wstrzymywanymi łzami. Płaszcz miast na plecach niósł na rękach, spod płaszcza wystawała zaś ręką, bezwładna, kołysała się w rytmie jego kroków.