Roxana nie rozumiała swojego pana. Nie wiedziała dlaczego późnym wieczorem każe się jej wstawać i gdzieś iść. Nie była zdziwiona samym wyjściem. Jej Pan, którego imienia nie potrafiła nawet wymówić poprawnie, zabierał ją ze sobą zawsze, gdy robił obchód po Dorzeczu, ale nigdy o tej porze. Zabrała ze sobą zwyczajowe wyposażenie, czyli kosz z jedzeniem i wodą, jaką Pan kazał sobie szykować ustami swoich przybocznych. Do Roxany nigdy się bezpośrednio nie zwracał, a gdy coś ona chciała mu przekazać, musiała mówić do przybocznych, by Ci mu powtórzyli w tej zgrzytliwej mowie jaką się posługiwał.
Wyjście z zamku było jednak tym razem znacznie bardziej nerwowe. Nie zauważyła, aby zarządca Dorzecza kiedykolwiek wykonywał jakieś szybkie ruchy, czy unosił głos ponad konieczność, a dziś nerwowo przeczesywał włosy. Machając rękami wskazywał to tu, to tam swoim przybocznym.
Gdy wreszcie wyszli zapadła niemal ciemna noc, a oni jedynie stali pod miejscową karczmą i przyciągali uwagę paru miejscowych pijaczków.
Przyboczni krzątali się nerwowo, a jej Pan gryzł paznokcie.
-KONNICA! KONNICA OD PÓŁNOCY NA NAS JEDZIE!! – doszły ją słuchy.
Z przerażeniem chciała się rzucić w stronę zamku. Słyszała o tym, co się stało z obozem wojskowym nieopodal. Zatrzymał ją jednak jeden z przybocznych, łapiąc za ramię. Krzyczał coś do zdezorientowanego zarządcy. Gdy ten zaś ruszył w stronę zamku, puścili ją. Nie odziana w ciężką zbroję, ani gustowne fatałaszki wyprzedziła znacznie towarzyszy nocnego obchodu. Jednak gdy dobiegała do mostu… przestała słyszeć. Coś ją odepchnęło i przewróciła się. Kiedy wstawała słuch powoli jej wracał. Wpierw jedynie pisk. Dopiero potem odgłos pożaru. Zamek w ogniu. Huk! Cegły wzleciały w niebo, niczym podrzucone przez olbrzyma. Zdała sobie wtedy sprawę, że fragmenty fortecy leżały też wszędzie obok niej.
Chciała uciekać, ale w jazgocie, który do nie zaczął docierać, dosłyszała kopyta uderzające o ziemię i urwany piskliwy krzyk. Dostrzegła jeźdźców, otaczających jej Pana i celujących w niego najróżniejszymi ostrymi przedmiotami. Jeden z nich wyjechał przed szereg, bronią celując w niebo i przemówił głosem tak donośnym i władczym, że aż się skuliła…
[…]