Archive | Edycja Piąta RSS feed for this section

Zakończenie piątej edycji Tajemnic Cintry

Drodzy gracze piątej edycji Tajemnic Cintry, ogłaszamy iż z dniem 03.04.2023 kończymy obecny rozdział rozgrywki i zaczynamy przygotowania do szóstej odsłony naszego świata. Bardzo dziękujemy wszystkim za zaangażowanie w urealnianiu świata, oraz konsekwentne odgrywanie swoich postaci. Jak każda z odsłon i ta była zabawą zarówno dla Mistrzów gry jak i dla graczy, czasami zabawnie czasami smutno czasami tajemniczo. Dziękujemy też za wspieranie ekipy oraz administracji ciekawymi pomysłami na rozwój oraz za propozycje zmian, a także za zgłaszanie bugów zarówno mechanicznych jak i mapy. Pozyskawszy nowe doświadczenia i korzystając z przestoju miedzy edycjami planujemy wprowadzić kolejne atrakcyjne zmiany zarówno dla was jak i dla waszych postaci. W oparciu o zebrane informacje na przestrzeni całej edycji wprowadzimy ułatwienia oraz rozszerzenia możliwości ekonomicznych oraz crafterskich, dodamy nowe mechaniki i odświeżymy mapę rozbudowując ją o nowe ciekawe lokalizacje. Informujemy też że można powoli pisać podania na naszą skrzynkę mailową uo.tajemnice.cintry@gmail.com z podaniem na kolejną szóstą już edycje, przypomnę też że mamy wolne miejsca na 3 postacie elitarne (Czarodzieja/czarodziejkę, szlachcica/szlachciankę, wiedźmina) 🙂 Oczywiście jak zawsze wygra najlepsze podanie z najlepszym uzasadnieniem przydatności w naszym uniwersum. Nowych chętnych do gry zapraszamy na nasz kanał discord po porady i wsparcie od naszych wieloletnich graczy.

Uniwersytet

Z całą przyjemnością władze uniwersytetu Saldfordzkiego pragną ogłosić otwarcie rekrutacji na semestr letni.
„Wiedza niczym ziarno zasiana da plon większy niżeli zbiory jesienne.”
Także powiada stare kovirskie przysłowie i mądre porzekadło. Nie warto przeto czekać do jesieni, jeno już dziś wybrać się aby wiedze swą pogłębiać,
Rekrutujemy na pięć wybitnych kierunków studiów prowadzonych przez szanowanych i obytych w temacie Profesorów poniektórych nawet poszanowanych na Oxsenfurcie, a są nimi:
– Zielarstwo i medycyna naturalna:

– Matematyka oraz kierunki astronomiczne

– Językoznawstwo oraz podstawy mowy starożytnej

– Taktyka wojenna kulturoznawstwo Nilfgaardu

– Artystyka oraz elfie sztuki:

Zatem jeśli pragniesz ukończyć studia, przynieść chlubę matce i ojcu swemu. Przykładem i wzorem zostać i z góry zerkać na ludzi pełnych ignorancji i gnuśności. Uiść opłatę rekrutacyjną w wysokości florenów pięciu oraz przejdź testy na wybrany kierunek. Po szczegóły zapraszamy przyszłych żaków do budynków uniwersyteckich.
Zapisz się teraz, a od końca miesiąca zasiądziesz w dumnych akademickich ławach…

W poszukiwaniu schronienia

Grupa ubranych na biało kobiet szła wolnym krokiem w stronę bram miasta, obładowany stary koń człapał za nimi załadowany pakunkami, i różnego rodzaju tobołkami. Najstarsza z kobiet idąc śpiewała pieśni błagalne a młodsze z kobiet akompaniowały jej wznosząc modlitwy ku niebu. Wędrówka ich była niestrudzona, przeszły przez miasto budząc ciekawskich mieszkańców swoimi pieśniami, następnie kroki swe skierowały w stronę klasztoru braci Lebiodzistów.
Gdy minęły jego bramy śpiewy ustały, naprzeciw kobietom wyszedł bardzo stary mnich, podpierając się laską. Zwrócił swe kroki na spotkanie kobietom w bieli.

-Witaj matko przełożona, Rhae. Nie spodziewałem się waszej wizyty – rzekł starczym głosem i spojrzał na kobietę ze zmartwieniem na twarzy.
-Bądź pozdrowiony Przeorze Ezechiełuszu, jak pewnie się domyśliłeś już. Nasza wizyta nie jest z naszej woli własnej. -w oczach starszej kobiety dało się zauważyć desperacje, za starszą z kobiet niepewnie stała mała grupka młodszych kapłanek przysłuchująca się rozmowie.
-W rzeczy samej, w rzeczy samej – staruszek pokiwał powoli siwą głową.
-Pragniemy byś nam udzielił tymczasowego schronienia, Wyślemy list do Stolicy z prośbą o kwaterunek. Na ten czas potrzebujemy dachu nad głową– miedzy nimi zapadła chwila ciszy, trawała ona dłuższą chwile.
-Musiałyśmy uciekać z Zarzewia, kaplica została przejęta przez nilfgaardzkich żołdaków. Gdy przejęli miasto był przez chwile spokój, jednak gdy tylko dowodzący opuścili Zarzewie nie jest już tam bezpiecznie przebywać, jeden z nich zaatakował moją uczennice… – Głos jej się łamał ale w oczach miała nadal powagę i spokój. – Jeśli odmówisz Bracie nie będziemy miały wam tego za złe.
Przeor pokiwał głową znów, i spojrzał na nią dobrotliwie.
-Lebioda rzekł kiedyś, jeśli spotkacie kogoś kto domu nie ma przyjmijcie go do siebie, jednak zważajcie co by nie przyjmować złodzieja bo wam dobytek wyniesie- Po tych słowach dał znać współbraciom by pomogli akolitkom wnieść rzeczy.

Dziwne zaginięcia

Grupka kobiet zaczęła gromadzić się na placu w Starorzeczu. Zbite w kupkę niewiasty, naradzając się wyraźnie co chwilę wskazywały na ustawione na placu stoły i mężczyznę za nim. Naradzie owej towarzyszyło intensywne gestykulowanie połączone z wypchnięciem co i raz jednej z niewiast bliżej środka placu. Wypchnięta jednak wnet starała się usilnie, jakby od tego zależało jej życie, wcisnąć się na powrót w kłębowisko sukni i trajkotu. Po dłuższej przepychance, której intensywność zdążyła skupić uwagę i zainteresowanie mieszkańców i podróżnych, zapadła decyzja. Można było to poznać po tym że wypchniętej kobiecie o przerażonym wyrazie twarzy, ściana rak uniemożliwiła powrót do stada a wystawione palce wyraźnie wskazywały jedyny słuszny kierunek. Owa wypchnięta poprawiła suknie , wzięła głęboki wdech i podeszła na środek placu a za nią trzy metry, nie bliżej, reszta niewiast. I wtedy się zaczęło : trajkot wymieszany z modlitwa, gromki szloch któremu towarzyszyło błagalne unoszenie rak ku niebu, głośny płacz i błagania przez które dało się słyszeć słowa „no podejdź głupia no powiedz mu no” .

Napierająca ściana świdrującego nieznośnie dźwięku oraz nieubłagalnie zbliżającego się chaosu uderzyła podkomorzego niczym mroźny górski wiatr. Opuścił powieki starając się wychwycić z rozgardiaszu cokolwiek a wyraz jego twarzy, z każdym krzykiem i każdym szlochem niewiast przed nim , nabierał coraz większej irytacji.

– Dosyć! W kolejkę się ustawić! Szeregowy do mnie- przywołał zbrojnego dodatkowym gestem dłoni- I CISZA! O co do licha ciężkiego chodzi?

– Panie podkomorzy – powiedziała lekko jąkając się kobieta wypchnięta na początek kolejki- My zgłosić chciały zaginiecie.

– Czyje zagniecie?

– No mężów naszych…co nagle poszli i zaginęli …rozumie pan podkomorzy?

– Kobieto, jak ja bym miał zajmować się każda baba co jej mąż poszedł i go nie ma to ja bym nic innego w życiu nie robił. O co ten raban? Pewno wróci jak tylko..hmm – wychylił się i wskazał- a one to w podobnej sprawie?

– TAK! – odpowiedziały chórkiem.

Mężczyzna po chwili dłuższej wyciągnął papier i zamoczył pióro w kałamarzu.

– Skąd wy i jak się zwiecie?

– Pelina z Dworków panie ale to nie tylko o Dworki się rozchodzi, ale o wszystkie okoliczne wsie!

– Dobrze dobrze…TAK słyszę ! Mhm ..dobrze tak… Cisza do diaska! I powoli ..mówię powoli nie na raz! kiedy zaginął?

– No oda dawna było z nim cos wiecie niedobrze , stara Matulkowa naparzyła ziół i no bo gadał że słyszy głosy i pil te zioła ale nie pomogło chyba bo ot pewnego wieczoru gdyśmy wieczerze spożywali tak wstał z łyżka w dłoni i poszedł . znaczy trzy dni temu to było, zwykle wracał wcześniej.

– A mówił co? Gdzie idzie albo cokolwiek?

– Ano nic i poszedł panie podkomorzy, za przeproszeniem , z gołą rzycią bo wtedy żem mu spodnie właśnie cerowała…

Gdzie smok tam smokobójca

Z desek trzymasztowego statku zeskoczył na pomost zwinnie starszy już mężczyzna, o twarzy pokrytej bliznami i zmarszczkami jednak o w wzroku bystrym i czujnym. Rozejrzał się po placu w Starorzeczu i zaraz jakby leniwie w górę spojrzał, oczami czegoś na nieboskłonie wyglądał. Poprawił tobołek na plecach i podrzucił estok który miał w pochwie na plecach.

Podszedł zaraz do jednego z mieszkańców i zapytał go o coś. Młody rybak wskazał rękawicą drogę, która prowadziła w stronę Pensjonatu. Siwy jeszcze raz zagadał inną już tonacją głosu. Wymiana zdań trwała krótko i gdy chłopak z wystraszonym wzrokiem zapytał o coś, starszy odpowiedział spokojnie nawet nie patrząc na niego.

-Zawsze jest szansa że się umrze. Jednak gdy ktoś dożywa sędziwego wieku w zawodzie w którym umiera się zwykle młodo to znaczy, że jest sie w tym co robi kurewsko dobrym – odparł szczerząc się i poszedł leśną droga poprawiając ciężkie tobołki prosto we wskazaną stronę.

[…]

16.02.1273 Saldfort

Komorzy Diego kończył właśnie jedzenie kolacji kiedy do jego komnat zapukał jeden ze służących.

-Można wejść- zaprosił, odkładając sztućce na talerz i ocierając kąciki ust szmatką. Służący wszedł ukradkiem i ukłonił się z należytym szacunkiem.

-Panie Komorzy, przybył pan co mówi, że smoka ubił tego naszego, tego co nad miastem latał.

-Zatem na co czekasz? Przyprowadź go tu czym prędzej- służący ukłonił się i zaraz znikł za drzwiami. Chwile potem słuchać było w korytarzu głosy wystraszonych służących i zaniepokojonych strażników zamkowych. Zaraz po tym w drzwiach jadalni stanął starszy mężczyzna z jednym tylko okiem. Na plecach miał przytroczony wielki gadzi łeb. Skinał na komorzego oszczędnie.

-Wedle umowy Panie Diego, łeb Hidroptisa.- przymrużył oko – gad jest martwy, legowisko sprawdzone, a jaja zniszczone. Opłaciłem też jak poleciłeś ludzi i wiedźmina do roboty- jego jedno szare oko łypnęło na elegancko ubranego- Liczę na hojną zapłatę. – Zrzucił łeb potwora na dekorowany dywanik brudząc go na pół rozeschłą krwią.

Komorzy wyszedł za stołu i podszedł do łba przyglądając mu się uważnie.

-Fascynujący okaz, ciekawe czy można go oprawić jakoś. Pięknie by wyglądał w sali gościnnej.

-To już nie moja działka. Płać pan jak umowa była- rzucił jednooki zniecierpliwiony widać.

-Bez nerwów, jak rzekłem tak zapłacę – wyciągnął pozłacaną szkatułkę i do woreczka atłasowego nasypał sporą ilość brzęczących monet. Jednooki pokiwał zadowolony gdy dostał woreczek do ręki.

-Lubię solidną zapłatę za robotę – schował worek do torby

-A ja lubię solidną i szybką robotę – powiedział Diego i znów począł przyglądać się wielkiej uciętej głowie.

-Tak będzie wyglądał idealnie w stali gościnnej…

Bestia z nieba

Słońce już miało się ku zachodowi. Para wieśniaków pędziła krowy od lasu w kierunku bram wsi jednak zwierzęta całą drogę wydawały się jakoś wyjątkowo nie spokojne, ogonem machały, łbem rogatym zarzucały, muczały głośno a przy tym donośnie.

-Julek co jest, jałówki… – nim zdarzył zdanie skończyć nad ich głowami dwa cienie przemknęły szybko wielkie i skrzydlate.

– Na wielkiego Proroka Lebiodę! – Obaj spojrzeli w górę równocześnie, za cieniami które pognały w stronę miasta.

– CO TO BYŁO?! CO TO LECIAŁO WŁASNIE!!! – Zapytał jeden z nich i nie zastanawiając się ani chwili krowy wypuścił i pod wóz wbiegł, a za nim drugi z parobków przerażony śmiertelnie. Stadko bydła nie mniej zlęknione jak i oni rozbiegło się we wszystkie strony płosząc, depcząc co popadnie i mucząc przeraźliwie.

– Poleciały? Poleciały już? – dopytywał młodszy.

– Nie wiem czy poleciały? Wychyl że się sam jak żeś taki odważny jest! – Żaden nosa nie wychylił.

Siedzieli tak pod wozem cicho bojąc się nawet oddychać trwało to przez dłuższą chwile. Gdy przez dłuższy czas nic złowrogiego słychać nie było, młodszy z parobków ostrożnie wychylił się z pod wozu. I widząc że niebo czyste jest- wyszedł.

-Poleciały już chyba… – Otrzepał brudne spodnie- krowy trzeba połap… – zamilkł nagle.

Usłyszał za sobą donośny i przeszywający ryk, nim się odwrócił wielkie zębiska wbiły się w jego drobne ciało przegryzając na pół prawie. Uderzenie skrzydeł bestii poderwało i odrzuciło wóz w drugą stronę, spadł on prosto na drugiego z mężczyzn zabijając chłopa na miejscu. Potwór zaś uderzył łapami w ziemie i poderwał się do lotu jednocześnie przegryzając ciało chłopaka z chrupnięciem. Gad mimo ogromnego cielska sprawiał wrażenie wyjątkowo zwinnego… oraz wściekle głodnego…

Wojna i handel

Z siedzimy Prynskiej wyszedł zarządca zamkowy, a zaraz za nim bogato ubrany kupiec.

-Dobrze móc znów robić interesy w tak niepewnych i zdradliwych czasach- powiedział kupiec zakładając na głowę aksamitny kapelusz z pawim piórem.

-Zgadzam się w pełni, Szlachetny Panie, i w imieniu gospodarzy raz jeszcze za wizytę dziękuję.

Elegancki kupiec wsiadł w bryczkę zaprzęgniętą w rasowe białe konie. Nim odjechał spojrzał na stajennego który koniom wrzucał pociętą słomę do boksów. Zaraz to zwrócił się do zarządcy.

-Pamiętajcie o naszej umowie, konie co czwartek będą na handel w waszej stajni ale, warunki musza mieć takie jak u nas na hodowli, najlepsze boksy siano i pasze a no i od chłodu osłonę, przeto to są cenne zwierzęta.

Zarządza pokiwał głową z powagą na twarzy- O nic nie trzeba się martwić wszystko zamek zapewni byście mogli swojego kupca tu przysłać, a nawet i sam szlachetny Pryn opłaci mu kwaterę na noc aby i on godziwie spał jak wasze konie. Ten z piórem na czapce głową pokiwał i dłonią znać dał by powóz ruszył. Zarządca zamkowy patrzył jeszcze chwile za odjeżdżającym, po czym kroki skierował w stronę stajni… zostało jeszcze sporo do zrobienia tutaj.

[…]

Zarzewie

O świcie przez miasto przebiegł wrzask i szczęk mieczy. Mieszkańcy Grzywy, którzy wyszli nad ranem z domostw teraz wracali przerażeni z powrotem do nich. Odgłos walk na początku pojawił się we wschodniej części twierdzy – strażnicy ruszyli, aby wesprzeć tych którzy tam stacjonowali. Chwile później od zachodu również podniosły się krzyki a bramy miasta zostały otworzone. Czarne oddziały, niczym fala, zaczynała zalewać ulice twierdzy z dwóch stron równocześnie. W mieście zapanował chaos, płacz i rozpacz.

Mon aep Bedyhm stał na dziedzińcu zamku upewniając się, że wszystko przebiega zgodnie z jego rozkazami. Ci którzy poddali się podczas walk aktualnie byli zamknięci pod kluczem. Dla części z nich wyznaczono już pracę w tutejszej kopalni srebra w celu pozyskania tego cennego surowca w celach spłacenia części kosztów walk. Dowódcy, szlachta jak i sam władca – Steffron II, z zachowaniem wszelkich ustalonych zasad, byli przygotowywani do drogi podróży do Emersvort. Gońcy ruszyli pędem, gdy tylko bramy zamku zostały zdobyte a ci co się bronili zaczynali składać broń. Nieśli wieści o zwycięstwie jak i prośbę o przysłanie statków do Grzywy. Nikt nie planował męczyć szlachetnie urodzonych niewygodami jazdy konnej do Emersvort.

Pobliskie punkty, gdzie sprawowano wszelaką władzę, starannie były przeszukiwane w poszukiwaniu ważnych informacji – stos papierów i dokumentów tych, którzy służyli w wojsku, w straży czy taż chętnie współpracowali z tutejszą władzą, rósł z każdą chwilą. Mimo, że walka z Grzywą została zakończona – sama wojna nie zostanie zakończona dopóki każdy działający czynnie agent, żołnierz czy strażnik nie zostanie sprawdzony i odpowiednio „wynagrodzony”.

[…]

Wraz ze wschodem słońca pod pensjonat Burzański podjechał kupiec hurtowy, a zaraz za nim w bramę miejską ruszyła karawana wozów kupieckich. Minęły one bramę miejską i skierowały się na główny plac , wozy z towarami ciągnęły się za sobą powoli przeciskając przez wąskie uliczki miasta.

-Gdzie tu się rozstawić panie Strażnik! – Jeden z handlarzy zeskoczył z paki wyładowanej po brzegi dobrami.

– A tutaj polecili, stanowiska już gotowe, można się rozkładać – wskazał na stoły porozstawiane na placu.

Za niedługo po karawanie na dziedziniec wjechali parobkowie prowadząc do stajni ogiery i klacze maści różnej. Następnie gdy już miejski zegar dwunastą miał wybijać na plac wszedł mężczyzna o oczach złotych jak bursztyny i gębie szpetnej od blizn. Spojrzał na zegar a źrenice zwężały mu się nienaturalnie.

-Może w końcu coś lepiej zarobię, w tych pojebanych czasach – popatrzył po ciekawskich mieszkańcach którzy tłumie zebrali się zobaczyć co się dzieje.

Tak oto otwarto codwutygodniowy targ dóbr wszelakich i towarów różnych. A gwar wymian, targów i ploteczek miejskich niósł się po sennych uliczkach miasta aż do końca dnia czwartego.

Dzwon zwiastujący klęskę

Główny dzwon na budynku miejskiego ratusza wybił pełną godzinę Jednak jego potężne metaliczne uderzenie było niczym w porównaniu do dźwięku eksplozji jaka przelała się falą od centrum miasta, przez obrzeża aż po małą wieś Brzegówek. Fragmenty wyrwanych kamieni z ogromną siłą rozwaliły dachy i ściany domów sąsiadujących z wieżą tutejszego maga. To właśnie w tym budynku dotąd dumnie górującym nad miastem doszło do potężnej eksplozji która rozerwała go na strzępy. Nim straż ogniowa przybyła na miejsce byli tam już mieszkańcy i wojskowi którzy rzucili się by ratować garstkę ocalałych poharatanych pracowników budowy oraz gasić ogromny pożar czym tylko się dało. Przeżyło zaledwie kilku z ponad setki majstrów, architektów i zwyczajnych prostych budowniczych którzy z wojną nie chcieli mieć nic wspólnego, a jedynie wykonywali swoją prace by mieć za co żyć. Tego też dnia pojawiła się pogłoska, że na budowie wraz z robotnikami zginał także czarodziej samego diuka Vandenkampa, bo nikt po dniu ataku już go więcej nie widział. Zamach ten nie tylko wstrząsnął stolicą ale i był ostatnim policzkiem jakie Emesvort pozwoliło sobie zadać, oraz pierwszym gwoździem do trumny jak dotąd bezkarnych Lojalistów.

[…]

Wiatr zamiótł okolice i poszarpał koronami drzew okolic Dorzecza. Rycerz w czarnej zbroi ruszył pewnym krokiem w stronę opancerzonego konia, zamknął przyłbice. Mon aep Bedyhm spojrzał w stronę słupu dymu unoszącego się nad stolicą. Posłaniec chwile temu przyniósł wieść. Nie ma już negocjacji, decyzja została podjęta nie będzie miejsca na litość.

– Na koń! Zewrzeć szeregi, ustawić linie ataku, formacja pierwsza piki druga kusze i łuki – wydawał rozkazy głośno i stanowczo. Raz jeszcze obrócił się w stronę niebieskich mundurów, w jego oczach to już nie byli ludzie a mordercy, dywersanci bez honoru i duszy. Nawet nieduży chłopaczek który z przerażeniem w oczach i widłami w dłoni stał w pierwszym wrogim szeregu, wszyscy bez wyjątku. Wszyscy oni zapłacą krwią za przewiny wobec cesarstwa.

Po drugiej stronie Folvo Liaddal formował formacje, wiedział i widział różnice przewagi i uzbrojenia, ale nic nie mówił swoim. Każdy wiedział ale nikt nie mówił, starali się utrzymać morale wysokie. Przełknął ślinę zaschło mu w gardle.

-Formować szereg! – Wychrypiał, i zaraz upił wody z bukłaka – Formować szereg! – Ryknął!

Na jego słowa zbieranina ludzi pół na pół zbrojnych i chłopów co pierwszy raz miecz w dłoni trzymali uformowało szeregi. Stali ramie w ramie mimo iż przerażenie odrętwiało ich palce i nogi. Połowa stała dumnie gotowa zarżnąć wszyto co im wpadnie w ręce, bronić tego w co wierzyli i było dla nich ważne nawet za cenę własnego życia, a druga połowa chciała tylko przeżyć jako tako w całości.

Obie formacje były już gotowe na czele czarnych stał rycerz w rynsztunku czarnym jak nadchodząca noc. Po drugiej stronie zbrojny z opończy niebieskiej niczym symbol trwałości i wierności. Obaj patrzyli na siebie przez chwile która dla ich ludzi trwała niby wieczność.

-Ruszać! Ku chwale Emhyra var emreisa! Ku chwale Nilfgaardu! Nie będziemy brać jeńców! – Ryknął czarny dowódca.

-Za Wolną Cintre! Melitele miej litość dla naszych wrogów! My jej mieć nie będziemy! – Dumnie miecz uniósł i zaszarżował a za nim pierwsze linie konnych.

Konnica wjechała z impetem w pierwszą linie czarnych przebijając szyk. Z za czarnych tarczowników w konnych poszły bełty i strzały z drugich czarnych linii. Za konnicą wbiliła się pierwsza linia niebieskich. Od tego momentu niebiesko-czarna masa zmieniała kolor na karmazynową czerwień która płynęła posoką po Złotospadzkiej ziemi. Wraz z zapadaniem zmroku ilość niebieskich obrońców się kurczyła. Krzyki wojenne zamieniały się w jęki bólu. Buty ślizgały się na krwawym błocie i trupach poległych towarzyszy. Niebieska armia wraz z wybiciem północy przestała istnieć. Ostatnie niedobitki uciekły ale to już nie była armia… Poległo wielu dzielnych poległ Grzegorz ze strażnicy wierny i oddany dowódca straży, poległ szanowany przez wszystkich taktyk i mistrz miecza Folvo Liaddal. Nikt nie spodziewał się że ten spór, osadzony wolą trybunału, przyjmie tak krwawe żniwa…

Ogień i miecz

Nikt nie spodziewał się tego co nadciąga… Mówią że właśnie najbardziej spokojny czas sprowadza największe kataklizmy, tak jakby owca oddzielona od stada kusiła ukrytego w zarośli wilka. Tak i było tym razem. Ranek był taki sam spokojny jak poprzedni, krowy pasły się na polach, kupcy rozstawiali towar na straganach, a bracia od Lebiody zaczęli poranne kazanie.

Pod uniwersytet miejski przyjechał tego dnia jeden z profesorów by wykład wygłosić zaproszony przez władze uczelniane, żacy i większa część z znudzonych prostotą spokojnych dni przyszła by choć trochę oderwać się od codzienności zanim wrócą do nudnych obowiązków, wszak temat wykładu budził ciekawość nawet u tych co na uniwersytecie nawet nogi nie postawili wcześniej.

I nic nie byłoby w tym dniu nadzwyczajnego, gdyby nie pojawiająca się nad pobliską wsią czarna chmura, która niczym wilk zaatakowała sadzą, dymem i spalenizną. Wtedy pierwsi mieszkańcy zaczynali zdawać sobie sprawę, że ten dzień nie przejdzie w zapomnienie jak ostatnie. A ich obawy potwierdził przerażony i rozdygotany gość pensjonatu Pod Wonnym Burzanem.

– Saldsten płonie! Czarni atakują Saldfort! Ratujcie się! Ratujcie…

Dalej był już ogień chaos i śmierć, i niby wielka fala strach wraz z paniką zalazły miasto topiąc strażników próbujących jednocześnie panować nad tłumem i przegrupowywać się do obrony. Sami nie wiedzieli co się dzieje jednak próbowali przekonać tych co myślą, że wiedzą do tego, że są w błędzie. Ogień szalał pochłaniając domy, pola, i ludzkie nadzieje… cios który zadano tak spokojnemu zdawało się miastu sprawił, że nikt już nie wierzył w jego nietykalność.

[…]

Emersvort

Niebo nad Emersvort od rana pełne było ptactwa zrywającego się do lotu co chwile. Dzwon miejski kilkukrotnie zabrzmiał nad nieśpiącym miastem. Przez wschodnią bramę miasta już od kilku godzin trwał wymarsz nilfgaardzkich oddziałów. Rozkazy w języku południa niosły się na trzy ulice w głąb miasta echem zagłuszając normalnie panujący zgiełk. Strażnicy raz co raz przebiegali obok idących kolumn żołnierzy zabezpieczając cały pochód aż do bramy. Lecz na tym ich rola się nie kończyła. Zgodnie z dekretem wydanym przez samego diuka, na ulicach miasta jak i terenach przynależących do miasta rozpoczynały się godziny milicyjne. Dla bezpieczeństwa mieszkańców jak i wysoko urodzonych na ulicach miasta przebywać mogli jedynie mieszkańcy w drodze do pracy bądź wracając z nich, służba bądź osoby upoważnione. Miasto ogłosiło pełną mobilizację aby zapewnić spokój podczas wymarszu jak na czas nieobecności oddziałów wojskowych.

Wieści niosły, że szlachta jak i rycerstwo ruszyć miało dnia kolejnego jako że ich przygotowania nadal trwały.

[…]

Zarzewie

Za murami Grzywy, gdy słońce minęło już zenit, uniosła się wrzawa. Zbrojni zaczynali formować szyk, konie rżały gotowe do podróży, a brama miasta została obsadzona mniejszą ilością żołnierzy.

– Wojska Złotospadów rozpoczęły wymarsz nad ranem. Mają pół dnia przewagi nad nami. Koniec z obijaniem się. – jeździec wśród zebranych krzyczał ile miał siły w płucach.

– Wymarsz! – padł rozkaz i ruszył na czoło oddziałów.

Mówiło się potem, że tumany pyłu unosiły się jeszcze parę godzin po odejściu żołnierzy. Inni mówili że w odciskach w błocie wyrastały białe dzwoneczkowe kwiaty niosące znak nadchodzącego zwycięstwa.

Kopalnia pełna potworów

-…Panowie, to nasze ostatnie pchnięcie! Dzisiaj skończymy ten koszmar! – krzyknął mężczyzna w czerwonym kapeluszu

-Sierżancie boję się. – odpowiedział chłop ustawiony na barykadzie

-Ech, szeregowy. Nie dziwię się… Ale nie obawiaj się, bowiem zobacz z kim jesteśmy! Już raz monstrum powaliliśmy wspólnie, dzisiaj nam się uda. Moi ludzie nie zginęli na darmo. Wygramy, czuję to!

Na barykadach i arenie stanęło mrowie chłopa. Strażnicy, szlachta, zaciężni, wszyscy w jednym celu. Ciemności, smród i smutek biły zewsząd, nadzieja była marna, ale dalej tląca się w sercach ludzi. Sierżant miał plan… plan, który według niego prowadził wyłącznie do zwycięstwa. Nie miał zamiaru nie wykorzystać ich przewagi, musiał działać.

Poczwara wywabiona poprzednio przez nieudaną akcję straży kręciła się teraz na górnym piętrze problematycznej jamy. Ochotnik był gotowy, wiedział co ma robić i znał konsekwencje niepowodzenia. Pot i strach dusiły ludzi jak suchy kawał chleba przechodzący przez przełyk. Wnet rzucony został rozkaz, to już czas. Ochotnik zniknął szybko w czerni szybu. Klekot żelastwa stał się nadwyraz słyszalny.

-BIEGNIE! – krzyknął jeden ze strzelców

Natychmiastowo wojownicy ustawili się w formacji. Rozpoczęła się walka. Monstrum rzucało się, wyło i raniło stojących najbliżej. Salwa strzał zasypała szybko potwora. Miecze, topory i halabardy cięły jego mięso niczym obrabianą świnię.

-PANOWIE, UGINA SIE! – rzucił mężczyzna w czerwonym kapeluszu

Monstrum padło. Tak się wydawało. Po chwili ciszy jednak kałuża mięsa i śluzu zaczęła ponownie atakować.

-JAK TO KURWA ŻYJE?! – ponowie zawołał ten w kapeluszu

Młoty poczęły miażdżyć i dzielić atakujące pozostałości. Wojownicy poczuli się słabi, wszyscy z palącymi wnętrznościami od trucizny i innych obrażeń. Walili jednak z całej siły i mocy jaką mieli. Kiedy zmora została wprasowana w ziemię dowódca podniósł miecz, wiedział już, że od tego momentu rozpocznie się nowa era dla całego Saldfort.

[…]

Uniwersytet Saldforcki

Wykłady znanego potworoznawcy:

Informujemy studentów oraz niezależnych słuchaczy i gości, że w dniu 03.01 o godzinie 20:00 odbędzie się jak co roku gościnny wykład profesora z Oxenfurtu. W tym roku gościmy Profesora Nadzwyczajnego Doktora Larysa aep Dernitewe z specjalizacją potworologia oraz znawstwo koniunkcji. Jest to szanowany na całym kontynencie, a szczególnie w naszym gronie profesor oraz jest on autorem wielu książek powiązanych ze specjalizacją. Jego odkrycia oraz doświadczenie szanowane jest nawet przez mistrzów miecza zwanych wiedźminami. Serdecznie zapraszamy każdego zainteresowanego, wykłady są opłacone dzięki funduszom miłościwie nam panujących Prynów.

[…]

Saldsten

Właśnie miało się ku zachodowi gdy pod areszt w Saldsten podjechała garstka konnych. Nim strażnik cel zdarzył się podnieść, do środka weszło trzech zakapturzonych na zielono ciągnąc za sobą dwoje obitych i związanych więźniów.

-A ci to co? – poprawił słomianą czapkę którą zwykł się chronić i przed słońcem dziennym i przed krytycznym wzrokiem mieszkańców.

-Złapaliśmy ludzi Rympałka, chcieli na Dworki jechać -jeden ze strażników szarpnął więźnia, który po raz kolejny bezskutecznie próbował uwolnić ręce – Złapał ich nasz oddział jak na patrolu byliśmy. Się kurwy przeliczyły jak myślały że w dzień wieś najadą.

Chłop w kapeluszu tylko kiwał głową, nie zwykł się niczym przejmować innym niż burczeniem brzucha oraz nasłuchiwaniem tykania małego zegara.

-Dajcie ich do celi i ju – mruknął.

-Tymczasowo tu zostają, pewno jutro na szafot pójdą. Jak już góra postanowi co z nimi zrobić. Pilnujecie ich do tego czasu i nie spuszczajcie z oka. Nasi ludzie zostaną co by pilnować żeby ci nie spierdolili.

Starszy chłop pokiwał głową i położył nogi na blacie jak zawsze nie specjalnie zainteresowany światem w koło.

-To będę ich pilnować- Czapkę na oczy nałożył i oczy zamknął ziewając mocno. Strażnik patrzył się jeszcze przez chwile na ten obraz lenistwa i ignorancji, następnie skinął do swoich z poważną miną i wyszedł.