Jaki jest koń, każdy widzi

„Pracę nad wierzchowcem winno się zaczynać dopiero gdy ten lata trzy ukończy, a jeśli źrebię zaś wiosennym miotem na świat przyszło, tedy i po czterech nawet; kolejnych miesięcy osiem odczekawszy przed zaczęciem ujeżdżania, a i przyzwyczajania go do dotyku człowieka. Jak przyjęło się powszechnie i nieraz znać o sobie przesąd owy dawał – dotyk dłoni na źrebięciu, nim odpowiedni wiek ukończy, źle na jego wzrost wpływa.

Po latach trzech, wraz z początkiem roku, źrebca z ogólnej zagrody winno się zabrać i umieścić w stajni na uwiązie, najlepiej między dwoma starszymi, spokojnymi i ułożonymi już końmi. Prędzej i chętniej zwierzę takie pokory nabierze, a i dla jedzenia chętniej podejmie się nauki, pozwalając na nóg głaskanie, unoszenie ich jak do podkucia i obstukiwanie kopyt drewienkiem. Po kolejnych dwóch miesiącach konia nadal w stajni, ale pod siodłem trzymać należy (…).

Ogier pod wojskowe siodło najpewniejszy i najlepszy jest w całości, bo gdy ustanie to po odpoczynku niedługim pójdzie dalej. Wałacha zaś albo porzucić przyjdzie, albo odpoczynek dać mu znaczny. Tedy ogiera powstrzymywać przychodzi w jego zrywach, kastrata zaś nieustannie popędzać trzeba. Przeto wałacha ćwiczyć lepiej z listami, do woza albo i na polowania, bo do boju, gdzie wierzchowcowi mocy i chęci potrzeba, ten zupełnie się nie nadaje.”

– Borhan Lenne „Dobór i ujeżdżanie konia kawaleryjskiego”, fragmenty.

Zdarzało się już wcześniej, że konie, zwłaszcza kawaleryjskie, do grodu bez jeźdźców swoich wracały. Inne ostawały przy trupach czy rannych, znać tako dając, póki kto ich nie wypatrzył.

Tedy widok ogiera pod bramami górskiego Zarzewia sensacji wielkiej nie wzbudził. Ogier jednak, nie tylko wzburzony się zdawał, choć ran żadnych znać na nim nie było, ale i siodła był pozbawion. Na współpracę i poddaństwo ochoty nie miał, płosząc się łatwo, zupełnie do konia kawaleryjskiego zwyczajem niepodobnym. Po liny zaraz do grodu kogo posłano, by wierzchowca na postronek chwycić Zwierzę jednak, w panice niezrozumiałej, uciekając przed usiłującym zatrzymać go strażnikiem wpadło do potoku. Nim konia całkiem spisano na straty, ten ku zdziwieniu wszystkich, po brzegu wspiął się cudem jakimś, opatrznością i łaską Melitele kierowany, a po kąpieli zimnej, szaleć przestał i w końcu udało się go pochwycić.

Choć bez jeźdźca i bez siodła, gawiedź od razu rozpoznała wierzchowca jednego z zarzewskich wojskowych, „fachowca od wywarów”. Wiedząc, że co niedobrego zajść musiało, kilkuosobowa grupa zbrojnych ruszyła na poszukiwania, rozlewając się błękitem opończy między drzewami.