Słońce już miało się ku zachodowi. Para wieśniaków pędziła krowy od lasu w kierunku bram wsi jednak zwierzęta całą drogę wydawały się jakoś wyjątkowo nie spokojne, ogonem machały, łbem rogatym zarzucały, muczały głośno a przy tym donośnie.
-Julek co jest, jałówki… – nim zdarzył zdanie skończyć nad ich głowami dwa cienie przemknęły szybko wielkie i skrzydlate.
– Na wielkiego Proroka Lebiodę! – Obaj spojrzeli w górę równocześnie, za cieniami które pognały w stronę miasta.
– CO TO BYŁO?! CO TO LECIAŁO WŁASNIE!!! – Zapytał jeden z nich i nie zastanawiając się ani chwili krowy wypuścił i pod wóz wbiegł, a za nim drugi z parobków przerażony śmiertelnie. Stadko bydła nie mniej zlęknione jak i oni rozbiegło się we wszystkie strony płosząc, depcząc co popadnie i mucząc przeraźliwie.
– Poleciały? Poleciały już? – dopytywał młodszy.
– Nie wiem czy poleciały? Wychyl że się sam jak żeś taki odważny jest! – Żaden nosa nie wychylił.
Siedzieli tak pod wozem cicho bojąc się nawet oddychać trwało to przez dłuższą chwile. Gdy przez dłuższy czas nic złowrogiego słychać nie było, młodszy z parobków ostrożnie wychylił się z pod wozu. I widząc że niebo czyste jest- wyszedł.
-Poleciały już chyba… – Otrzepał brudne spodnie- krowy trzeba połap… – zamilkł nagle.
Usłyszał za sobą donośny i przeszywający ryk, nim się odwrócił wielkie zębiska wbiły się w jego drobne ciało przegryzając na pół prawie. Uderzenie skrzydeł bestii poderwało i odrzuciło wóz w drugą stronę, spadł on prosto na drugiego z mężczyzn zabijając chłopa na miejscu. Potwór zaś uderzył łapami w ziemie i poderwał się do lotu jednocześnie przegryzając ciało chłopaka z chrupnięciem. Gad mimo ogromnego cielska sprawiał wrażenie wyjątkowo zwinnego… oraz wściekle głodnego…