Złe decyzje

Roxana wciąż nie mogła się do końca pogodzić z tym, co zaszło. Zmarło tyle bliskich jej osób, że gdy usiłowała ich wyliczyć, co chwilę przypominała się kolejna osoba, raniąc jej serce.

Spędziła kolejne dni w karczmie. Podczas, gdy zarządca usiłował zorganizować pozostałości po Dorzeczu, ona nie robiła praktycznie nic. Jej Pan nie miał czasu na kąpiel, jadł bardzo rzadko i bardzo mało.

Mimo, że najeźdźcy zapowiedzieli spalenie wioski, spłonęła jedynie część – domy ludzi, z których to wielu nawet nie lubiła. Mówiło się o nich złe rzeczy na wsi, ale raczej po cichu. „Donosiciele” to miano, które słyszała najczęściej.

A chodź podpalono tylko te chaty to ogień rozchodził się po innych domostwach a jeźdźcy jadąc przez wioskę nie oszczędzali nikogo, prócz jej pana i jej tylko dlatego że stała obok niego.

Widziała jak Judyta, jej przyjaciółka została złapana za włosy i wciągnięta na konia, przewieszona niczym worek. Jej ciała nie znaleziono. Losu mogła się tylko domyślać, ale nie wiedziała, czy aby na pewno jest lepszy od tego, co spotkało innych. Długo po tym jak odjechali Roxana zebrała w sobie odwagę, by zobaczyć to co się stało. Znalazła poparzoną pośród zgliszczy siostrę. Nigdy nie miały dobrych stosunków. Nie lubiły się, ale wiedziała, że poroniła parę razy nim wreszcie udało się jej urodzić zdrowego syna. Chłopak rósł jak na drożdżach… teraz trzymała go na rękach. Obok leżała część jego głowy, którą coś rozłupało. Wszędzie wokół była krew. Siostry potem już nie widziała, nie pojawiła się między ludźmi, którzy skryli się w karczmie. Jej męża zaś znaleziono wiszącego na belce, która się ostała w jego spalonym domu. Martwych było znacznie więcej, ale rozpamiętywanie wszystkich po kolei sprawiało zbyt duży ból.

Z rozmyślań wyrwały ją okrzyki na zewnątrz karczmy, nie były to krzyki przerażenia, lecz władcze rozkazy w języku jej Pana. Wyszła zobaczyć co się dzieje w nadziei, że chociaż na chwilę zapomni o zwłokach które widziała.

Przed karczmą stało parę koni i roiło się od odzianych na czarno żołnierzy. Wszyscy poruszali się, jakby ktoś wsadził im kije w dupę, odzywali się niepotrzebnie głośno.

Szarpnął ją mocno jeden z przybocznych jej Pana i powiedział nerwowym tonem:

– Zmykaj w krzaki, tak żeby Cię nie znaleźli i nie wchodź do karczmy! – w jego głosie był rozkaz, ale i ostrzeżenie, a w oczach przerażenie.

Wysoka trawa ukryła ją całą, gdy się tylko w niej położyła twarzą w stronę karczmy.

Żołnierze rozeszli się po wiosce. a na placu zjawił się zarządca. Była zbyt daleko, by słyszeć jego słowa skierowane do jednego z żołnierzy. Słowa żołnierza słyszała, nie rozumiała słów, lecz rozumiała ton.

Wiele lat temu słyszała ten ton, gdy ojciec pijany wracał do domu z karczmy i lał matkę, wykrzykując, że zdradziła go z elfim pomiotem i on nigdy nie zapomni. Nie zapomni, bo jej córka dzień w dzień mu o tym przypomina. Ton był podobny, lecz towarzyszyło mu coś w rodzaju spełnienia.

Zarządca padł na kolana uderzony, ktoś prędko postawił pieniek, inny szarpnął go za włosy, a ten który wcześniej krzyczał machnął wielkim mieczem.

Głowa jej Pana leżała na ziemi, ciało osunęło się z pieńka.

Żołnierze zaczęli wracać z wieśniakami, jedni szli dość potulnie, innych prowadzono siłą. Wszystkich wprowadzono do karczmy.

Władcze krzyki, żołnierze z kuszami rozbiegli się wokół karczmy, celując w okna gdy ktoś inny podłożył ogień.

Roxana płakała głośno, nie bała się że ją usłyszą. Krzyki palonych żywcem zagłuszały wszystko.