Strachy strachy i po strachach

Saovine minęło spokojnie. Nie podmieniono żadnych dzieci odmieńcami, nie widziano ghuli, nie słyszano o atakach wampirów, czy też nawiedzania zmor po nocy. Wystawiona przed domy żywność zniknęła. Widać zaspokojono głód błądzących po świecie istot. Zapewne kotów czy psów, miast monstrów. Lecz ludzie mówili, że to duchy i umarli, co spokoju znaleźć nie mogą, najedli się owymi i domostw nie nawiedzali.

Nie minęły jednak trzy dni, jak młody sierżant pędził galopem w eskorcie żołnierzy w czarnych opończach. Pędził jak opętany, w stronę niedawno spalonego Dorzecza. W duchu miał nadzieję, że zdąży na czas.

Wkrótce po tym dotarli na miejsce. Zostawili konie w ustronnym miejscu. Całe miasto, niegdyś tętniące życiem, teraz już jeno zgliszcza, pokryte było gęstą mgłą. Tak gęstą, że sierżant ledwo widział swych towarzyszy. Co dziwne słychać było zawodzenie silnego wiatru, jak targa trawą i trzaska niedopalonym drewnem. Młody sierżant skierował się w stronę nikłej poświaty, żołnierze podążyli tuż za nim. Skryli się w ruinach niegdysiejszej karczmy, wciąż mającej porozrzucane resztki spalonych kości na drewnianej podłodze. Wyjrzeli zza przepalonej ściany, a ich oczom ukazał się widok, który sprawił, że zjeżyły im się włosy na karku.

Na środku drogi stało niewielkie, dogasające ognisko. W kręgu wokół niego spoczywała strawa, a po trzech stronach świata stały trzy postaci. Rosły mężczyzna odziany w brąz, z kapturem zakrywającym jego twarz. Niskorosły odziany w stal, dzierżący buławę. I ona. Zraz można było dostrzec jej iskrzące oczy oraz kasztanowe włosy spod ciemnego kaptura. Mamrotała coś pod nosem. Mężczyźni zaś stali w gotowości. Wszyscy wzrok swój kierowali na wschód, gdzie stał wysoki cień.

Wtem uszu sierżanta doszły głosy. Śmiechy. Upiorne śmiechy. Ktoś zadał pytanie. Coś o spokoju, o spoczynku. Cień się zaśmiał, a potem odpowiedział.

– Chcemy tego, który nas takimi uczynił. Odejdźcie. Inaczej do nas dołączycie.

Wszystko działo się tak szybko, pomimo tego sierżant czuł, jakby czas zwolnił. Cień zaraz zniknął, mgła się rozrzedziła, a śmiechy ustały. W oddali było widać przemykające cienie.