– Szkuurwi mać! – krzyknął jeden z robotników, zaraz jak przywalił sobie młotkiem w palec, chcąc przybić gwóźdź w deskę. Inny zarechotał złośliwie.
– Zaś żeś se w palec przyjebał?
– A weź nie wkurwiej! Nie wiem na ki chuj mamy tu płot jaki stawiać… – mruknął ten pierwszy, ubity palec do ust wsadzając.
– To żeś nie słyszoł? Kupce przyjeżdżajo. Ponoć z południa!
– A skąd mam wiedzieć, jak mje nikt nic nie gada… – mruknął wciąż wkurwiony ten pierwszy. Spojrzał na swój czerwony i puchnący już palec.
– A bo ty geby na kłódkę trzymeć nie umisz, to nie gadajo. Się dziwisz… – wciąż rechocząc wrócił do pracy, kolejny gwóźdź młotkiem w dechę wbija.
Rzeczony Kazek w końcu zabrał się znów do roboty, acz na gębie wkurw mu wciąż gości.
– Dobre… jak żeś taki mądry i takie informacyje dostajesz to co to za kupce? Co wiozo?
– A no… tego to nie wiem po całości. Mówio, że rumaki. Piękne i rzadkie okazy. Pewno do rozrodu w sam raz. A i florenów pewno masę będo sobie cenić za takowego…
Kazek robotę przerwał, wyprostował plecy i wzrok na kolegę przeniósł. Otarł rękawem pot z czoła.
– A to mało rumaków mamy? Że inksiejsze wiozo?
– To ci gadam, że rzadkie na aukcyje wystawio! Dla bogaczy pewno. Na bogi, na pewno w paluch żeś się pierdolnął, a nie w łepetynę? – pokręcił głową ten drugi. Sam odłożył młotek, by sięgnąć po flaszkę, leżącą przy deskach. – Weź się napij, to ci się zmysły oczyszczo. – podał ów flaszkę Kazkowi.
Ten bez zbędnych oporów, a nawet już pozbywszy się wkurwa z pyska po flaszkę sięgnął i upił zeń dość dużego łyka. Ani pysk mu się nie skrzywił.
– Kiedy ta aukcyja? Mówili co?
– A no we szósty dzień tygodnia. – odebrał flaszkę od kolegi i też się z niej napił. – Ponoć dwa dni majo tu być i jadą dalyj.
– A skąd ty tyle wiesz, he? – Kazek spojrzał na kolegę podejrzliwie, co dziwnie wyglądało na jego zarośnietej mordzie.
Ten zaś wypiął pierś dumnie, niczym chojrak.
– A bo ważne ludzie to ważne rzeczy wiedzo. Wracajmy do roboty. Baba na mje w chałupie czeka. Jak za długo będziem robić, to pyska będzie strzępić.