Zdobycie Dorzecza

Volter już raz walczył o Dorzecze. I wcale nie śpieszno było mu do powtórki, tym bardziej, że nie doleczył do końca upierdliwego rwania w kolanie, które skruszyło się pod uderzeniem buzdyganem. Albo piernaczem. Jednak był wierny sztandarom diuka Jana Vadenkampa i skoro padł rozkaz „Na koń!”, to wdrapał się na osiodłaną, młodą klaczkę i dołączył do brygady. Poszło sprawniej i bez chaosu towarzyszącego ćwiczeniom. Może dzięki temu,iż o tym, że Grzywa miała zaatakować wiedzieli już wcześniej. A miało to najpewniej związek z oficjalną delegaturą tego strasznego mężczyzny o srebrno-złotych włosach i przerażającej twarzy, który odwiedził kilka tygodni wcześniej majora Vadenkampa, doglądając przy okazji otępiałego wciąż panicza Filipa. Volder odetchnął, a westchnienie te cichym, metalicznym poszmerem odpowiedziało w ogniwach czepca. Wcisnął na głowę hełm, opuścił przyłbice i na wymarsz pchnął klacz w miękkie ostrogami w kształcie promienistej tarczy słońca.


– Walka przebiegła na froncie wschodnim i południowym. Ten pierwszy od północy zamykał jeden z garnizonów, zgodnie z wolą, dający się podejść dla zaskoczenia i odwrócenia uwagi od odwrotu oddziałów rheńskich, które miały wesprzeć wojska diuka Jana Vadenkampa na głównej linii walk. Do zbrojnych z Grzywy dołączyły ochotnicze hufce wiekoborskie. Nieliczne jednak, ponieważ przemarsz głównej siły zatrzymały brygady Domu Księżyca jeszcze na terenach Wiekoborza, tuż przy granicy.

Rycerz aep Rhenfausen zakręcił w palcach koniec imponującego, nawoskowananego i namaszonego olejkami zarostu. W ocenie Voltera dumnie prezentował się w oksydowanym kirysie przyzdobionym i ozłoconym na piersi grawerem Wielkiego Słońca, by każdy, kto przed nim staje, od razu wiedział, że reprezentuje potęgę Cesarstwa. Potęgę, z którą starły się „Srebrne Lwy”. Zdradzone i upokorzone na polu bitwy, które polem właściwie zupełnie nie były, bo bili się w lesie, na dodatek wieczorem, kiedy widoczność ograniczała się do skąpego blasku latarenek przytroczonych do juków oraz księżycowej łuny. Szlachetny zbrojny z peleryną podszytą szkarłatem podjął dalej.
– Sojusz między Rheną a Grzywą został oficjalnie zerwany. Żebyście widzieli, Majorze, tę rozpacz i wściekłość wydzierające z oczu Lwiątek! – zakpił, uśmiechem rozciągając wąskie usta. Kapitan Volter przytaknął na zgodnę wobec słów tamtego. Rzeczywiście „chłopcy”, jak określano żołnierzy pod de Morrowem, nie do końca wiedzieli, co się stało. Ich uwaga rozproszyła się, koncentracja została skruszona i padła w popioły morali.

– Dorzecze nie broniło się wcale. Nie było już komu. Ostatni zbrojni poddali zamek, po wcześniejszym, niekontrolowanym ostrzałem z udziałem nadwornego maga dworu stołecznego. To była kwestia czasu. Mieli do wyboru poddać się albo pomrzeć w najbliższych tygodniach z głodu, bo zapasy pokurczyły się przez te ostatnie miesiące niemal do cna. Donal, wraz z rodziną, zostali aresztowani, nocą przetransportowani na zamek w stolicy. Jeńcy. Ale szlachetnego pochodzenia, zatem przysłużą się najpewniej szczytnym celom.

Volter mógł tylko domyślać się, co rycerz miał na myśli, tym bardziej, że obaj – on i major, wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie wypowiadał się jednak, zrobili swoje, teraz mogli popalić ciała współwalczących i wrogów, by nie rozeszła się jakaś zaraza.

Leave a comment

Ludzie! Zejdźcie z drogi, bo…

Goniec przybył do stolicy cesarstwa długo po zmierzchu. Plac Tysiąclecia w świetle latarni prezentował się jak zwykle imponująco – może to wpływ wyjątkowej architektury, a może złej sławy, jaką temu miejscu nadały publiczne i jakże efektowne egzekucje, których tu dokonywano. Późna pora i zmęczenie pobudzały wyobraźnię. Owszem, mówi się, że za złe nowiny nie zwykło się winić posłańca, ale kto by tam dawał temu wiarę, zwłaszcza jeśli wieści są naprawdę niedobre.

Goniec nie znał co prawda treści listów, które niósł właśnie do rąk własnych jednego z marszałków, ale na trakcie z Cintry to i owo obiło mu się o uszy. Doskonale wiedział, że wojna domowa w Srebrogórzu, choć z punktu widzenia całego Cesarstwa mogłaby zdawać się mało istotna, to dla pewnych wpływowych mężów stanu jest wręcz solą w oku. 

„Od wysadzenia Nilfgaardzkiego Domu Kultury nie minął nawet rok a Emersvort zdaje się być w coraz gorszym stanie” – pomyślał, przemierzając kolejne stopnie wijące się stromo ku szczytowi wysokiej wieży. „Najpierw jakieś zamieszanie z nadwornym czarodziejem, który ponoć ścigany był listem gończym i ukrywa nie wiedzieć gdzie. Pewnikiem wszystko przez ten wielki kamień z nieba”. 
Kolejne stopnie forsować było coraz trudniej, to i dech łapiąc na półpiętrach, goniec fantazjował dalej, o czymże to jeszcze mogła być mowa w owych listach. 

„A może to wszystko przez elfy? Długo tam trwały zawieruchy. Dzielnica nędzy, potem i getto w jej sercu… Wpierw małe starcia, prowokacje aż w końcu musiało się tak skończyć. Nieludzie chwycili za broń, wygnały swoich sąsiadów, pomordowały ludzką biedotę a na odpowiedź nie trza było czekać długo. Łunę na niebie to i sam widziałem – pewnie z pół miasta poszło z dymem tej jednej nocy. Ta, to na pewno o elfach mowa. Bo o czym innym?” – pomyślał biorąc się do pokonywania ostatniego już piętra.

„Wszak… szkurwa, ale tu wysoko! Wszak, to przez nieludzi sam Diuk Jan wprowadził w stolicy Srebrogórza stan wyjątkowy i kazał ściągnąć z frontu część armii. Straż miejska bezradna, a bo i kretyni sami, to wiadomo – wojsko musi zrobić porządek. Pytanie jak odpowie Zarzewie i lojaliści Steffrona. Karty dobrze im się ułożyły. Ech, zagrałbym w gwinta” – pomyślał jeszcze, gdy gwardzista zastukał do drzwi prywatnej komnaty marszałka, by zbudzić adresata listów i którąś z jego licznych kochanek. 

Goniec do myśli o gwincie wracał potem dość często. Łudził się, że przysługiwać będzie mu ostatnie życzenie skazańca, że może nadarzy się okazja do ostatniej partyjki. ale marszałek widać na tyle był lekturą rozzłoszczony, że gniew nie przeszedł mu do świtu, kiedy na Plac Tysiąclecia prowadzono gońca i cztery okazałe karosze…


Mniej więcej w tym samym czasie zupełnie inny goniec, w zupełnie innym miejscu odwrócił się na obcasie po rozkazie “odejść, szerokiej drogi”. Drogę przed sobą w istocie miał długą, jednak wynagrodzony dyskretnie wręczonym mieszkiem postanowił przed wyruszeniem w trasę odpocząć. Nic nie nadawało się na to lepiej jak jedna z przygranicznych gospód. Najlepiej taka prowadząca dodatkowo zamtuz – stęsknił się bowiem za żoną wielce, więc kobieca dłoń z pewnością przyniesie nieco ulgi.

“Kto by się spodziewał… “ – pomyślał i pieszczotliwie poklepał strudzonego gniadosza po wysokim kłębie. – “Że ta nieduża Grzywa tak zajdzie za skórę władzom w Emersvort. Niby walczą o swoje, ale i przy tym wybijają “własnych” ludzi, posyłając ich na rzeź jak wieprze. No bo przecież jak inaczej nazwać te liczne ataki terroru, nawet na cywilach północnego pochodzenia? Albo chociaż samobójczą szarżę pod oblężonym Dorzeczem, której dowodził sir Albert de Morrow, zwany przez żołnierzy “Świstakiem”? “Świstak” przeżył, bo przyglądał się jedynie ze wzgórza rozgrywającemu się w dolinie dramatowi.”. Goniec samodzielnie oporządził wałacha po wprowadzeniu go do stajni. Znał własnego konia lepiej niż śliczną żonę i lepiej wiedział czego mu trzeba, zatem nigdy nie korzystał z obsługi stajennych. Dopiero po zostawieniu rzędu w depozycie zalecił dalszą opiekę nad zwierzęciem któremuś z chłopców. Stopy same poniosły mężczyznę do “Rozważnej i Romatycznej”, wobec czego uśmiechnął się pod nosem.

– “Czy na pewno tak samo rozważna – jak czytanie cudzych listów – była decyzja Enillydów o szukaniu sojuszników, na dodatek tak dalekich i niepewnych jak Dom Księżyca? Ten stary ród słynął z nieobliczalności, a już na pewno z brutalności.” – Goniec odpiął sprzączki pasa, który zarzucił sobie na ramieniu dla oszczędzaniu na czasie. Poluzował też wiązanie koszuli, aby szybciej zrzucić ją z grzbietu. – “I jeśli wierzyć tym doniesieniom, niepotwierdzonym jeszcze przecież, to Adalia w niedługim czasie albo przywdzieje suknie ślubną, albo dorzuci kolejnego narzeczonego do wdowiego wianuszka.” – i był to moment, w którym mężczyzna uznał, że wyjątkowo dziś nie poprosi o rudą dziwkę.


W przeciwieństwie do feralnego gońca my żyjemy i mamy się dobrze, zupełnie jak ten drugi. Wydarzeń fabularnych przez ostatnie miesiące było wiele, podobnie jak i większych i mniejszych zmian technicznych, o których w ogóle i szczególe przeczytać możecie na naszym kanale Discord na który niniejszym zapraszamy. Tajemnice Cintry nadal czekają na odkrycie.

Leave a comment

Błogosławieni pokój czyniący

Boyko nie dbał już o ostrożność. Po prostu gnał przed siebie na złamanie karku. A ledwie wczoraj siedział spokojnie na ławce przy Pasażu Enillydów, patrząc na ciągnącą się do punktu werbunkowego kolejkę chętnych. Rekrutacja przebiegała w najlepsze. Co chwila ktoś wychodził, dzierżąc dokumenty z przydziału. Jeden do piechoty, drugi do zaopatrzenia, kolejny do łuczników. Szeroko zakrojona rekrutacja nie pozostawiała złudzeń. Wróg się zbroił. I jeszcze trochę mu zejdzie, zanim z tych rekrutów powstania jakakolwiek sensowna siła uderzeniowa. Jednak teraz pędził, nie dbając o smagające go gałązki drzew. Dziś nie dbał również za bardzo o wierzchowca. Miał jedynie nadzieję, że koń wytrzyma. Przez tych kilka lat wspólnej służby zdążył się przywiązać do gniadego wałacha, dlatego ilekroć zmuszał go do trzymania szaleńczego tempa, czuł nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Ale nie dziś. Raz jeszcze odwrócił się kontrolnie, aby sprawdzić, czy nikt go nie goni. Nie gonił. Całkiem możliwe, że nikt w ogóle go nie zauważył, choć w cuda nie wierzył. Ledwo co uniknął spotkania z kolumną Czarnych, gdy musiał przeciąć główny trakt. Dlatego teraz zmuszał konia do morderczego biegu po wąskich, leśnych ścieżkach, znanych tylko nielicznym zwiadowcom i kłusownikom. Miał, być może, jeszcze godzinę. Godzinę na to, by dotrzeć do Dorzecza i ostrzec Donala przed zbliżającą się grupą nieprzyjaciela.

pięćdziesiąt trzy minuty później

Koń potężnie robił bokami. W zasadzie nie miało to już większego znaczenia. Boyko stanął na niewysokim wzgórzu, pod osłoną drzew. Przed sobą miał doskonały widok na Dorzecze. I na mrowie ludzi pod sztandarami Robyna ze Studnicy oraz Germota z Okola. Szczelnym kordonem otaczali wieś i zamek. Jedna z chałup była nadpalona, ale reszta stała nietknięta. Załoga zamku musiała zdecydować się na ryzykowny wypad za mury, bo kilkanaście trupów leżało nieopodal linii oblegających. Wojacy Robyna wspierani przez niewielki kontyngent Czarnych najwidoczniej dali sobie radę z kiepsko zorganizowanym kontratakiem.
-Skurwiel dopiął swego – mężczyzna rzucił pod nosem, patrząc na blisko dwumetrowego olbrzyma o gęstej brodzie, który radośnie pozdrawiał swoich podkomendnych, przechadzając się między oddziałami.
Boyko stał ze ściśniętym gardłem. Ciężkim spojrzeniem obrzucił teren przed sobą. Zaczęło się szybciej, niż się spodziewał. Szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Jakim cudem nikt nie zauważył, że Vadenkamp szykuje atak? Jakim cudem błyskawicznie przerzucono wojska, nie pozostawiając żadnego czasu na reakcję? Czy ten oddział, który tak rozpaczliwie starał się przegonić, to po prostu dodatkowe siły strzegące sprzętu oblężniczego? Nie miał złudzeń, a w cuda przecież nie wierzył. To był doskonale zaplanowany i przeprowadzony atak. A co za tym idzie, wróg zapewne nie wypuścił nikogo poza linię oblężenia. Spojrzał jeszcze w niebo. Były tam. Ciemne kształt leniwie zataczały koła nad obozem oblegających. Jeden z nich runął nagle w kierunku czegoś znacznie mniejszego. Dokładnie tak, jak się spodziewał – sokoły. Łączność została odcięta.
-Wytrzymaj jeszcze trochę, przyjacielu. Jeszcze odrobinę – wspiął się na wierzchowca, który zarżał w cichym proteście, po czym trącił go piętami. – Musimy go ostrzec, mój drogi. Zarzewie nie jest tak daleko. Dasz radę. To być albo nie być dla Dorzecza. Diuk Steffron musi się o tym dowiedzieć jak najszybciej.

***

Młody Oktawian prowadził swą klacz blisko długiej kolumny uchodźców, która dotarła już niemal do granicy Grzywy. Przeprawa przez rzekę była trudna, bowiem dziesiątki Nordlingów niosło ze sobą dorobki życia spakowane w kilka worów. Nieliczni prowadzili juczne konie, co wcale nie ułatwiało sprawy, bo masywne bestie grzęzły w mieliźnie. Musieli obrać okrężną drogę, aby trzymać się z dala od głównego traktu. Tak zadecydował brat Aleksander Vengenberski zwany Cyklopem, który prowadził uchodźców odkąd tylko opuścili Emersvort. Oktawian uznał to za niepotrzebne utrudnienie, bo przecież nawet Nilfgaardczycy nie zaniżyliby się do atakowania bezbronnych pielgrzymów, mimo że towarzyszyli im Rycerze Zakonu Białej Róży. Rycerze byli bowiem gośćmi sióstr Melitele w klasztorze przy Emersvort.

Kolumna podróżowała południowym szlakiem i w końcu miała wrócić na właściwą sciężkę odbijając na wschód, jednak po drodze znajdowało się Dorzecze, które od kilku dni było oblegane przez Filipa Vadenkampa. Oktawian nie miał pojęcia jaki plan miał dowódca, ale nie miał też zamiaru pytać. Cyklop nie zwykł tłumaczyć się przed braćmi, którzy nie przyjęli jeszcze ślubów zakonnych i właściwie odzywał się do nich tylko wtedy, kiedy wydawał rozkazy.

Młody Oktawian popatrzył po skrytych pod osłoną nocy pielgrzymach i zdusił w sobie chęć rzucenia kilku obelg. Gardził większością z nich. Nie kobietami, nie dziećmi, nie starcami, ale tymi nędznymi kreaturami w sile wieku, które przesiedziały tłuste lata za bezpiecznymi murami stolicy i jedli Nilfgaardczykom z ręki, póki nie zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Teraz nagle będą szukać schronienia w górskim Zarzewiu, kajać się przed Steffronem i zapewniać o lojalności. Oktawian widział już podobne sceny i za każdym razem robiło mu się niedobrze. A Zarzewie nie było przyjaznym miejscem. Na widok Czarnego, elfa lub nawet podejrzanie wyglądającego nieznajomego, strażnicy Steffrona najpierw wypuszczali strzały z łuków i dopiero potem zadawali pytania. I bardzo dobrze, pomyślał młody Oktawian, a następnie pogrążył się w zadumie o przyjęciu ślubów, powrocie do Aranfortu i wzięciu udziału w walkach, których tak bardzo nie mógł się doczekać.

Z natłoku myśli i planów wyrwał go oślepiający błysk. Próbując uspokoić wystraszoną klacz otworzył oczy i ujrzał rozświetlone na biało niebo. Choć słońce trzy godziny temu schowało się za horyzontem, teraz, przez kilka chwil, cała okolica była widoczna tak samo jak dobrze jak za dnia – każda sylwetka w kolumnie uchodźców, każda gałąź na drzewie i każdy kwiat na pobliskiej polanie. Nim światło zdążyło zgasnąć, młody Oktawian zorientował się, że traci kontrolę nad wierzchowcem. Krótko potem poczuł mocne szarpnięcie i wiedział już, że spada. Nie spadał jednak sam, bo i klacz runęła na ziemię – bogom dzięki – nie na młodego Oktawiana. W tej samej chwili cała pielgrzymka została strącona z nóg, a pobliskie drzewa zakołysały się złowieszczo. Fala była tak silna, że liczne gałęzie oderwały się od nich z głośnym trzaskiem.
Wtedy też przerażający huk zagłuszył paniczne krzyki pielgrzymów oraz polecenia zachowania spokoju donośnie wydawane przez Cyklopa. Młody Oktawian wiedział już, że był to huk wywołany eksplozją. We własnej krótkotrwałej panice pomyślał o elfich bojówkarzach oraz ich granatach, więc sięgnął po broń, jednak szybko dostrzegł kolejne światło, tym razem odległe i trwałe. Na południu, gdzieś za zamkiem przy Studnicy unosił się żółtobiały obłok. Młody Oktawian pierwszy raz widział, aby chmura powstała po wybuchu przybrała kształt wielkiego grzyba.


Leave a comment

Wyborne wieści

Rennahor wskazał zarośniętą brodą najnowsze wydanie Gazety Wybornej. Kilka drobnych monet mignęło w tej milczącej wymianie. Wiedział, że nie warto sięgać po inne miejskie paszkwile ociekające w plotki i szukające taniej sensacji. Dziś interesowały go tylko konkrety.
Przepchał się przez wcale mały tłumek, jak i on, spragnionych informacji w obliczu ostatnich wydarzeń. Był pewny, że niewysoki, piegowaty chłopaczek w tej nieregularnej kolejce bardziej zainteresowany był zawartością sakiewek kupujących niż wnętrzem oferowanych gazet. Pewnie nie umiał nawet czytać.

Ruszył szybszym krokiem w stronę miejskiego parku, uprzejmym skinieniem pozdrawiając z daleka Cynthię, mieszkankę kamienicy przy Piekarskiej. Z daleka, bo na jej opowieści o licznych kochankach i miłosnych lawiracjach nie miał dziś wyjątkowo ochoty.

Rozsiadł się w altanie, gazetę rozkładając sobie na kolanach. Pierwsza strona krzyczała grubą czcionką o brutalnym morderstwie burmistrza, Cengora Barszcza. Robota lojalistów zapewne. Barszcz znany był ze swojego oddania cesarskiemu ustrojowi i zapłacił za to więcej, niż wynosił jego niemały majątek, który zawdzięczał wielu przemyślanym inwestycjom.
Obszerny artykuł zapewniał, że straż wpadła już na trop sprawców, a najwyższą karę za ten haniebny czyn poniosą nie tylko ci bezpośrednio zamieszani w morderstwo, ale również osoby zatajające informacje, w tym osoby bliskie sprawcom. Wkurwili się. W końcu.

Kolejny artykuł również był pełen niepokoju. Sprawdził dla pewności czy wzrok nie płata mu figli. Nie płatał. Uliczne, krwawe walki wciąż zbierały liczne żniwo, z tą różnicą, że tym razem agresorzy mieli zdecydowanie zbyt długie uszy i zbyt krótkie, drobne zęby.
„- Nie patrzyli kto w biesiadnej siedzi. Wpadli jak burza i burza właśnie się między stołami rozpętała. Sobota, wieczór, gości pełno… Wszystkich by do cna wyrżnęli, gdyby nie nasza dzielna straż” – relacjonował jeden z naocznych świadków zamieszania w 'Karczmie u Krzysia’.

Brutalne ataki powtarzały się coraz częściej. Port, Miedziana Brama, getto – w tych okolicach noc nie była już najbardziej niebezpieczną porą na wędrówki. Do zamieszek dochodziło spontanicznie, również w środku dnia. Rozjuszeni nieludzie nie szczędzili nikogo, ani kobiet, ani dzieci, ani starców i niedołężnych żebraków, a wśród nich i okulawionych, wojennych weteranów, którzy niezdolni do pracy, przesiadywali na krawężnikach bardziej uczęszczanych portowych ulic.
Nic więc dziwnego – zauważył redaktor – że uciemiężeni mieszkańcy dwóch zwaśnionych dzielnic zjednoczyli się przeciwko wspólnemu wrogowi i odpowiedzieli. A była to odpowiedź bardzo dosadna.
W krwawej łaźni utopiono nie dziesiątki a niemal setki nieludzi: elfów, krasnoludów i mieszańców. Ogień, który niestety dość szybko ugaszono, prawie zdążył strawić jedną z chat w gettcie. Straż zareagowała błyskawicznie, sprawnie przywracając spokój w targanych chaosem dzielnicach. Niedobitki elfich bojówek uciekły z miasta, niejednokrotnie gubiąc po drodze buty (głównie lewe – przyp. red.) Cóż, trochę szkoda. Jeszcze chwila a odwieczny problem tego miasta posprzątałby się sam.

Z kolejnej strony gazety spojrzała na Rennahora dumna rycina nilfgaardzkiego oficera, wskazująca go palcem. Była na tyle wymowna, że nie potrzebował sięgać wzrokiem do hasła poniżej, by zrozumieć, że armia go potrzebuje. Obok wyszczególniono adresy utworzonych na tę okazję punktów poboru zaznaczając, że doświadczenie nie jest wymagane, ale oczywiście będzie mile widziane. To by wyjaśniało te tłumy przy Wschodniej Bramie.

Lekturę przerwano mu brutalnie. Szarpnięcie za ramię i wylądowanie na ubitej przy ławce ziemi poprzedziły krzyki strażników. Przeszukano go od razu. Nim zdążył wyjaśnić, że nie jest żadnym lojalistycznym łącznikiem a gazeta nie jest znakiem rozpoznawczym, prowadzono go już brukowaną ulicą w stronę prześwitu między kamienicami. Zszokowana Cynthia odprowadzała go wzrokiem i w zasadzie pierwszy raz pożałował, że świadomie zrezygnował z jej towarzystwa i pustego krzesła obok, na które tak chętnie zapraszała przechodniów.

Leave a comment

Grube akta sprawy

Słońce powoli zachodziło nad dachami miasta. Promienie wpadające przez zniszczone okno rozmyły się w zapadającym zmroku i jedynie światło świecy stawiało już czoła ciemnościom. W pomieszczeniu na piętrze, oprócz prowizorycznego stołu, na którym znajdowały się teraz stosy papierów, oraz resztki zniszczonych mebli, znajdował się sporej grubości pal. W świetle świecy widać było mocne sznury, którymi przywiązano go do stropów przy suficie. Dolna część została przybita gwoździami i przytwierdzona deskami do podłogi. Podłoga pod palem była zauważalnie ciemniejsza, a powietrze w izbie nosiło dziwny, metaliczny posmak. Żar na końcówce papierosa zaiskrzył wraz z oddechem, gdy mężczyzna sięgnął, kolejny już raz, po papiery.
“Otrzymano zgłoszenie o podejrzanej aktywności w domostwie znajdującym się tuż przy Pachnącej Bramie. Na miejsce przybył oddział straży. Po dokonaniu wstępnego rozeznania postanowiono sprawdzić wnętrze budynku. Drzwi do domostwa były zamknięte, wyłamano je z zawiasów. Po wejściu do środka wyczuwalnym od razu stał się zapach gnijącego mięsa. Dokonano przeszukania i odnaleziono na piętrze ciało mężczyzny przywiązanego do prowizorycznego pala. Ręce i nogi skrępowano liną, dłonie znajdowały się powyżej głowy…”

Mężczyzna przełożył kartkę w obszernym pliku akt.
“Po zakończeniu sekcji zwłok, przywiezionych dnia 10 kwietnia 1271, potwierdzamy, że należą one do burmistrza Cengora Barszcza. Ciało zostało oskórowane ostrym narzędziem z pominięciem głowy, dłoni i stóp. Na nadgarstkach i kostkach widoczna jest opuchlizna oraz ślady otarć pozostawione przez liny. Język mężczyzny, sądząc po rodzaju rany, został częściowo odcięty a częściowo wyrwany, za pomocą cęg bądź innego narzędzia. Bazując na zadanych ranach oraz stężeniu post mortem przypuszczamy, że śmierć nastąpiła kilka godzin po zdjęciu skóry z denata. Spowodowana była ona hipotermią i utratą dużej ilości krwi…”

Krzesło zaskrzypiało, gdy mężczyzna ciężko oparł się o nie plecami. Rękami pogładził skronie, starając się odpędzić narastający ból głowy. Heinke uporałby się z tym burdelem raz, dwa, mając przy tym nielada rozrywkę. Niestety, ostatnia rozrywka Heinkego okazała się zbyt dosłowna. Mężczyzna odetchnął głośno i sięgnął mimochodem do kolejnych raportów straży miejskiej. Ktoś w końcu musiał się tym zająć. Bójki, kradzieże, morderstwa. Trup za trupem. W tym jeden dziwnie zasuszony. Nie śmierdział nawet za mocno. Searvan Gotch, pracownik szpitala miejskiego, dość majętny. Mieszkał sam, w towarzystwie swoich czarnowłosych niewolnic. Z nikim nie miał zwady. Sprawa utknęła w martwym, dosłownie, punkcie, jak i wiele innych. Inne akta, drobnym drukiem, opisywały serię zgłoszonych napaści i walk zarówno w dzielnicy portowej, jak i samej Miedzianej Bramie. Ostatni z nich, inny od poprzednich, mówi o zorganizowanej grupie zbrojnych, która wdarła się pod Pachnącą Bramę i niezatrzymana przez nikogo skierowała się na teren getta, gwałcąc i zabijając po drodze, kogo popadnie. Pod koniec raportu podkreślono słowa “dwadzieścia jeden trupów” oraz dopisano „Ci sami „rycerze” odpowiedzialni za mord pod jadłodajnią czy…?”
Do raportu dołączono krótką notkę, o starannym piśmie, z kilkoma słowami: “Miedziana Brama ponownie organizuje lokalną straż. Tym razem to coś poważniejszego”. Pod spodem dopisano, innym stylem pisma, “Kto nimi kieruje?”

Resztki popiołu z papierosa spadły na blat stołu. Od rana wiedział, że to będzie ciężki dzień. Najpierw raport z zatrzymań, lista podejrzanych i poszukiwanych wydłużyła się prawie dwukrotnie po przesłuchaniach, a ci, których już mieli — potwierdzili, że pracowali bądź pracują dla Steffrona. Teraz to, spojrzał na miejsce zbrodni, a na dokładkę w mieście już krążą plotki, że Steffron kończy organizować armię i lada dzień zamierza ruszyć na Emersvort. Normalnie nie dałby wiary głupiej plotce, ale nilfgaardzkie wojsko, nagle zaczęło intensywnie rekrutować w swoje szeregi.
Zebrał wszystkie papiery i wstał. Miał dzień, góra dwa nim całe miasto dowie się o śmierci burmistrza. Do tego czasu musi dowiedzieć się, co udało się straży wyciągnąć ze schwytanego podejrzanego.

Leave a comment

Atrakcje turystyczne w Emersvort

– O, tu pisze! – młody, schludnie ubrany chłopak wskazał palcem na ustęp w przydługim tekście, powieszonym na tablicy informacyjnej – Niniejszym ogłasza się, co następuje. – zamlaskał kilka razy, zanim nabrał oddechu – Zwolenników samozwańczego diuka Steffrona ogłasza się terrorystami. Każdy, komu w sprawiedliwym procesie udowodni się niecny proceder wspierania objętego infamią uzurpatora, uznany zostaje winnym udziału w zamachu stanu, morderstwie, zdradzie kraju oraz Miłościwie Panującego Diuka Vadenkampa. – przeczytał powoli, dokładnie, niemal z namaszczeniem. Poprawił beret, z ukosa zerknąwszy na swojego rozmówcę – Kto wiedzę posiada o wyżej wspomnianych, winien niezwłocznie zgłosić się do najbliższego posterunku straży miejskiej. Wszelaka pomoc lub wsparcie udzielane terrorystom, jako i próby utajenia informacji, uznane będą za współudział w procederze terrorystycznym i karane w majestacie prawa na równi z aktem bezpośredniego udziału we wspomnianym przestępstwie.
Jest napisane, młody – sucho rzucił ten z tyłu. Z niechęcią wymalowaną na twarzy, zapiął ściślej płaszcz, przez który przedzierały się podmuchy zimnego wiatru. Młody zamrugał kilka razy.
Co?
Jest napisane. Taka jest poprawna forma. – mówiąc to, rozejrzał się po Placu Wolności. W drodze do Emersvort ledwo uciekł przed bandą grasantów, a straż miejska przetrzepała go przy bramie. Zresztą nie tylko jego. W sumie, to może uważać się za szczęściarza. Kobietę, która była sprawdzana chwilę przed nim, oskarżono o wspieranie lojalistów i czynny udział w zamachach terrorystycznych. Gdy go kontrolowali, okazało się, że kobieta ta jest również złodziejką, cudzołożnicą i wiedźmą. A wszystko to podciągnięto pod paragraf, chociaż na jego rozum, przynajmniej kilka rzeczy przestępstwem nie było. Fryss nie dowiedział się jakie jeszcze są winy młodej kobiety, gdyż skończono go trzepać i postanowił oddalić się szybkim krokiem. Mimo wszystko, miasto zrobiło na nim dobre wrażenie. W sumie tego spodziewał się po stolicy Srebrogórza – tętniących życiem ulic, kwitnącego handlu, wspaniałej architektury. Mały zgrzyt powodowały niechętne spojrzenia, jakimi obrzucano ubranego w obcy ubiór przybysza oraz pewna doza nieufności, z jaką rozpoczynano każdą rozmowę. Przeszedł sławnym Pasażem Enillydów, dalej wybierając drogę przez Plac Kruka i świeżo odbudowany Dom Kultury. Aż trudno uwierzyć, że pyszniące się bogatymi zdobieniami mury i witraże jeszcze niedawno były kupą gruzu.
Toć mówię, panie! Tako pisze! – młodzieniec ponownie wbił wzrok w ścianę tekstu – A o tu stoi, że zamieszki w Miedzianej Bra…
Dobra, młody. Gdzie tu jest jakaś karczma? Porządna, bez karaluchów i pluskiew. Ale taka, żeby nie zdarli do ostatniego miedziaka. 

***

28.03.1271 Emersvort, Miedziana Brama

Tod! Kurwiu mały jeden ty… TOD!!! – stary trzasnął otwartą dłonią w policzek leżącego. Leżący, jak to trup, nie zaregował. – Kurwa no. Tod, słuchaj, nie wygłupiaj się. Nie rób mi tego, proszę cię. – patrząc na potężnego, starszego mężczyznę, który gorączkowo potrząsa leżącym młodzieńcem, można by poczuć przykre ukłucie w sercu. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Trudno bowiem było pominąć nabijaną pałkę, którą przed chwilą przywiesił u pasa. Dyndała się tam w takt uderzeń wyprowadzanych przez dryblasa, a wraz z nią dyndał się również nabity na jeden z kolców płat skóry, który niewątpliwie należał do innego trupa, leżącego tuż obok.
Tod od kilku dni miał pecha, chociaż zapowiadało się dobrze. Najpierw zrobili raban w dokach. Rozbili kilka łbów portowym chujkom, poprzewracali kilka straganów śmierdzącym handlarzom ryb i do tego przechwycili pomniejszego dilera. Gdy tylko zaprowadzili go do szefa, to niemal od razu natknęli się na samotnego elfa. Zajęli się nim z radością.
Na tym ich szczęście się skończyło, bo gdy łamali mu trzeci palec, do budynku wpadło kilku innych. Tod nie zajmował sobie głowy liczeniem. Wraz z Cesperem dali nogę tylnymi drzwiami i wiali ile sił. Niby znali doskonale zaułki Miedzianej Bramy, niby nie pierwszy raz biegli po nocy między zaniedbanymi budynkami, rozchlapując dookoła siebie cuchnącą breję, która pojawiała się na ulicach po każdym deszczu. A jednak trafili nie tam, gdzie potrzeba – prosto na kolejną grupę nieludzi. Na ich szczęście nieludzie zajęci byli innymi ofiarami. To wtedy ktoś krzyknął “Nieludzie mordują Haneczkę!”.
A w chwilę potem rozpętało się piekło. Ulice zapełniły się wściekłym tłumem zarówno ludzi, jak i nieludzi. Tumult, bieganina, bezładna rzeź, krzyki rannych, konających, błagania o pardon wypowiadane w niemal wszystkich językach świata zlały się w niezrozumiały zgiełk. Ktoś najwidoczniej rzucił pochodnią, bo po krótkim czasie doszedł do tego swąd spalenizny, a całe getto spowiły gęste kłęby dymu. Tod i Cesper dość szybko dali nogę. Być może dlatego udało im się uniknąć stanowczej, brutalnej i porządnie spóźnionej interwencji straży miejskiej. Następnych kilkanaście godzin przekiblowali w melinie, która dziwnym zrządzeniem losu nie została splądrowana. Z bezpiecznego schronienia obserwowali, jak część nieludzi wyrywa się z kotła i wieje w stroną bramy. Potem nieco ucichło. Lecz, prawem serii, spokój nie trwał długo. Ledwie zdążyli zmrużyć oczy, gdy na parterze głośno trzasnęły wyważone drzwi. Chwilę później wraz z resztą kompanów walczyli o swoje życie.
Tod nie był jedynym trupem. – A chuj z tobą! Słyszysz? Chuj z tobą! – Cesper raz jeszcze spoliczkował zwłoki. Nogi niemal odmówiły mu posłuszeństwa, gdy spróbował wstać. Nieprzytomnym wzrokiem omiótł pomieszczenie, aby po chwili potrząsnąć głową. Nachylił się nad najbliższym trupem, wprawnymi ruchami badając zawartość sakwy. Opróżniwszy ją z tego, co uznał za cenne, kopnął z rozmachem w brzuch trupa. – Jebać kurwy z doków!

Leave a comment

Kamień na kamieniu

Emersvort, 10 marca 1271
05:32

Cadwgan oprzytomniał jeszcze przed pierwszym pianiem koguta, jak miał w zwyczaju. Koguty nie były mu potrzebne, bo odrażający odór tego miasta zbudziłby go nawet zza grobu. Znajdował się niby w lepszej części stolicy, w Alejach Zdobywców, gdyż tam właśnie stał dom jego kochanki, jednak poranny smród uderzał z południa, czyli od rozciągniętej dzielnicy Miedzianej Bramy.
Ubierając odzienie starał się robić to jak najciszej, byle tylko nie zbudzić kobiety leżącej na ogromnym łożu. Pomyślał, że jej nieobecny mąż musiał zapłacić za ten gabaryt więcej, niż Cadwgan za swojego kłusaka.
Zszedł na parter i bez słowa minął służkę oraz dwóch niewolników sprzątających jadalnię tego wielkiego domu. Przed ósmą powinien zameldować się w konsulacie Attre, a musiał jeszcze udać się do tutejszego aresztu po raporty w sprawie jakiegoś przesłuchiwanego. Chciał też wstąpić do miejskiej łaźni i spędzić tam przynajmniej dwa kwadranse. Nie lubił samego Emersvort, ale uwielbiał tę łaźnię. Profesjonalna placówka, prawie tak piękna jak ta w Rhenie, w Księżycowej Samotni. Zawsze zastanawiała go też płaskorzeźba przedstawiająca wielkiego pająka z głową lwa, która zdobiła główną salę z basenem. Zaniepokoił się i zdziwił samego siebie, że tak często wraca do niej myślami.

***

Emersvort, 10 marca 1271
09:44

Trzy trupy. Mało – mruknął oficer Garren i spróbował wyszukać wzrokiem swojego przydupasa. Giermka wprawdzie, ale Garren nie przepadał za tymi wszystkimi rycerskimi normami. Nie dostrzegł przydupasa w pobliżu. Za dużo dymu.
Mało, majorze? – dopytał stojący obok żołnierz, który dopiero minutę temu wrócił z zadymionych ruin aresztu miejskiego. Płomienie były już ugaszone przez straż ogniową, ale gęsty dym wciąż unosił się dookoła. Od wybuchu, który wstrząsnął Alejami Zdobywców, minęły już prawie cztery godziny.
Mało. Za mało jak na terrorystów – Garren zamyślił się na dłuższą chwilę. – Znaleźliście klucznika, żołnierzu?
Martwy, majorze. Ten drugi też, ten elegancki znaczy.
To wiem. Czyli cztery trupy. Straż ogniowa ustaliła coś jeszcze?
Tak jest, majorze. Dyplomata to był, z Rheny, zdaje się. Z tych co goszczą w konsula…
Wiem o dyplomacie, żołnierzu – urwał mu major Garren. – Pytam o wybuch. Czy wiedzą coś o wybuchu. Skupcie się.
Tak jest, majorze, ale niewiele. Eksplozja od podłogi, ładunek umieszczony w jakiejś szczelinie, jeszcze to badają. Ten więzień co przeżył może widział coś więcej, ale na razie nie jest w stanie z siebie nic wydusić. Posłano dla niego po tutejszą lekarkę, ale nigdzie jej nie ma. Zaraz powinien być ktoś ze szpitala. Przesłuchamy, dopytamy, majorze.

***

„Dziesiątego marca około godziny 18:00 doszło do brutalnego napadu na klasztor Melitele stojący na przedmieściach Emersvort. Licząca tuzin bandytów grupa wykorzystała chaos panujący w stolicy po groźnym wybuchu w areszcie miejskim i wtargnęła do klasztoru (miejsca uznawanego przez Nordlingów za uświęcone – przyp.red.). Bandyci próbowali dostać się do skarbca w piwnicy. Po drodze bez trudu unieszkodliwili kilkanaście kapłanek oraz osób odwiedzających klasztor, w wyniku czego siedmioro Nordlingów (w tym pięć kapłanek) straciło życie.
Bandyci okazali się jednak nieprzygotowani na realny opór, jaki stawili im stacjonujący w klasztorze rycerze Zakonu Białej Róży. Bracia zakonni zablokowali zejście do piwnicy i podjęli walkę z napastnikami.
Jak donosi Kurierowi jeden ze świadków zdarzenia, broniących wejścia do piwnic rycerzy było trzech, zaś napastników siedmiu lub ośmiu. Pozostali bandyci zatrzymali się w holu, grabiąc poległych i gwałcąc pozostawione przy życiu siostry Melitele.
Krzyki i odgłosy walki prędko ściągneły na miejsce masakry pozostałych braci Zakonu Białej Róży, a wkrótce potem z odsieczą przybyła również resztka oddziału straży miejskiej ze wschodniej bramy Emersvort.
Ostatecznie atak został odparty, klasztorne piwnice nietknięte i aż siedmiu bandytów zostało zabitych w wyniku walki, zaś pozostali uciekli w popłochu w stronę wschodnich lasów. Śmierć poniosło też dwóch rycerzy zakonu, a trzech dzielnych strażników miejskich zostało rannych i trafiło do szpitala, jednak ich życie nie jest zagrożone.”

– Fragment czwartkowego wydania Błyskawicznego Kuriera Emersvort

Leave a comment

Roztopy nowego dziesięciolecia

Druga połowa lutego roku 1271 przyniosła wreszcie długo oczekiwane ocieplenie. Zima, jakiej Cintra nie widziała od dziesiątek lat, w końcu ustępowała miejsca zbliżającej się wiośnie, lecz pozostawiła po sobie bolesny ślad zwiększając liczbę rezydentów srebrogórskich cmentarzy o niemal połowę. Emersvort, dumna stolica Srebrogórza, odżyło. Handel i produkcja szybko wracały do siebie po trzech miesiącach zastoju. Piekarnie, fabryki i warsztaty zostały pootwierane, choć większość z nich musiała zatrudnić nowe osoby. Po raz pierwszy od wielu lat w Srebrogórzu było więcej pracy niż chętnych do jej wykonywania.


Na początku marca odbudowa Nilfgaardzkiego Domu Kultury, zniszczonego w wyniku grudniowego zamachu terrorystycznego, dobiegła końca. Stołeczna władza nie zapomniała jednak o tym straszliwym wydarzeniu, choć dochodzenie prowadzone przez kanclerza Galveza nie przyniosło większych skutków. Nilfgaardzcy mieszczanie coraz bardziej domagali się ujęcia sprawców zwłaszcza, iż z nieznanych władzy źródeł prowadzona była propaganda strachu i chociaż nadchodząca wiosna ożywiła miasto, zlęknieni mieszkańcy nie przestawali oglądać się za siebie. W obliczu rozsiewanych pogłosek mówiących o tajnych współpracownikach lojalistycznych zamachowców, nieufność Nilfgaardczyków wobec Nordlingów znacznie się nasiliła. Równie mocną presję w sprawie ujęcia terrorystów wywierała także szlachta przebywająca na dworze. Sprawa została przekazana w ręce wojska oraz straży miejskiej, która rozpoczęła serię kontroli i nalotów na domy, ośrodki i warsztaty należące do Nordlingów.


Rosnący w mieście niepokój spowodował ożywienie wśród stołecznego półświatka, który do tej pory zdawał się działać bardzo ostrożnie. Pierwsze konsekwencje renesansu gangów miały miejsce w dzielnicy Złotego Daru, głównie części portowej, gdzie doszło do kilku poważnych i krwawych starć między niezydentyfikowanymi grupami przestępczymi, natomiast w slumsach znajdujących się w dzielnicy Miedzianej Bramy bez śladu zniknęlo kilku pracowników stoczni oraz magazynów portowych. Ponadto czwartego marca przy ulicy Wonnej znaleziono półżywą elfkę, pracownicę sklepu spożywczego Stonka, która została brutalnie pobita i okaleczona. To również kolejny przypadek ataków na przedstawicieli Starszych Ras w tej części Emersvort.

Leave a comment

System języków

Lada moment na Tajemnicach Cintry wprowadzony zostanie system języków. Nasze postaci będą mogły posługiwać się trzema językami: Wspólną Mową, Starszą Mową oraz Językiem Nilfgaardzkim. Znajomość każdego języka podzielona jest na 10 poziomów. Komunikacja będzie przebiegała na podstawie poziomu zarówno mówiącego, jak i słuchacza. Im gorzej mówiący lub słuchacz zna dany język, tym trudniej będzie się im dogadać. Nauka języków odbywa się poprzez zakup poziomów za PD. Koszt każdego poziomu wynosi 30 punktów doświadczenia.
Języki będą łatwe do odróżnienia w samej grze, jako iż każdy z nich posiada własne stałe barwy (szept, mowa, krzyk – odróżnione odcieniami). Dla Wspólnej Mowy jest to niebieski, dla Nilfgaardzkiego złoty, a dla Starszej Mowy czerwony.
Wszystkie osoby posługujące się danym językiem będą odgórnie korzystały z ustalonej barwy.
Stosowanie trybu „emote” nie jest zależne od języka i każda postać będzie mogła nadal wyrażać emocje bądź czynności za jego pomocą, co oczywiście niesie za sobą zakaz porozumiewania się słownie korzystając z nich.

Startowe poziomy języków dla każdej z ras wyglądają następująco:

Nordling: 10 wspólna mowa, 0 st. mowa, 0 j. nilfgaardzki
Nilfgaardczyk: 0 wspólna mowa, 3 st. mowa, 10 j. nilfgaardzki
Krasnolud*: 10 wspólna mowa, 0 st. mowa, 0 j. nilfgaardzki
Niziołek*: 10 wspólna mowa, 0 st. mowa, 0 j. nilfgaardzki
Gnom*: 10 wspólna mowa, 0 st. mowa, 0 j. nilfgaardzki
Pół-Elf*: 10 wspólna mowa, 0 st. mowa, 0 j. nilfgaardzki
Elf – w zależności od koncepcji postaci**:
-Wolne elfy (Aen Seidhe, Lud Wzgórz): 2 wspólna mowa, 10 st. mowa, 3 j. nilfgaardzki
-Miejskie elfy z Nordlingów: 10 wspólna mowa, 0 st. mowa, 0 j. nilfgaardzki
-Miejskie elfy z Nilfgaardu: 0 wspólna mowa, 3 st. mowa, 10 j. nilfgaardzki

*jeśli wg. koncepcji postaci pochodzi ona z Nilfgaardu, zamiast Wspólnej Mowy stosuje się Język Nilfgaardzki. Poziom wg. konieczności zmieniany jest przez Mistrzów Gry po utworzeniu postaci (dotyczy również obecnie istniejących)

**poziomy przyznawane są przez Mistrzów Gry po utworzeniu postaci (dotyczy również obecnie istniejących)

Ponadto z racji wprowadzenia systemu 6 miesięcy po starcie gry, postaci grające od długiego czasu otrzymają automatyczny bonus do języka obcego z racji przebywania w wielojęzycznym mieście. Bonus spowodowany jest faktem, iż wcześniej nie było możliwości przeznaczania PD na coś takiego jak języki i stanowi swojego rodzaju nagrodę za długotrwałe uczestnictwo w życiu TC.
Bonus dodawany jest do języka obcego, to znaczy: Nordling, krasnolud czy gnom otrzymają +0-3*** do Języka Nilfgaardzkiego.
Nilfgaardczyk otrzyma bonus +0-3 do Wspólnej Mowy.

***kwota bonusu liczona jest automatycznie wg. czasu istnienia postaci (minimum 50 dni realnych). Im starsza jest postać na koncie, tym wyższy bonus otrzyma.

Pasywna premia do języków

Wartość Intelektu posiada duży wpływ na posługiwanie się językami obcymi. Przy niskim poziomie intelektu nasza postać otrzyma karę do posiadanego poziomu, zaś bardzo wysoka wartość te poziomy zwiększy. Premie wyglądają następująco:

10-19 int: -3
20-29 int: -2
30-34 int: -1
80-99 int: +1
100-124 int: +2
125 int: +3

Premie stosowane są tylko dla języków obcych, zatem wartość intelektu nie jest brana pod uwagę, jeżeli znamy dany język na poziomie 10. Nie jest stosowana również w przypadku, kiedy w ogóle nie znamy danego języka, jako iż na poziomie 0 w ogóle nie jesteśmy w stanie rozpoznać danej mowy.

Niski poziom intelektu powoduje jednak kolejne komplikacje. Niska wartość intelektu utrudnia ogólną komunikację nawet w języku ojczystym, głównie przy stosowaniu długich wyrazów. Postać posiadająca niski intelekt wypowie krótkie słowa bez problemu, jednak będzie mieszać trudniejsze, dłuższe wyrazy.

Komendy i podpowiedzi

Poziomy posiadanych języków sprawdzić możemy w karcie postaci (komenda .kp)
Języki zmieniamy za pomocą komendy .mowa
.mowa WspolnaMowa / .mowa 0 – ustawienie bieżącego języka na Wspólną Mowę
.mowa Nilfgaardzki / .mowa 1 – ustawienie bieżącego języka na Nilfgaardzki
.mowa StarszaMowa / .mowa 2 – ustawienie bieżącego języka na Starszą Mowę


Leave a comment

Początek końca

„Daj deri dol daj dori del
Choćbyś się ukrył nie ujdziesz jej
Daj deri dol, kosi jednako
Mieszczan, rycerzy, chłopstwo i kler”
GreenWood, sł.Marek Piguła

Odchodziła powoli… Żegnana zsuwanymi z twarzy chustami, skrzypieniem wozów jadących w stronę cmentarza, żegnana zimnem posłań i pustych okien, z których nikt już nie wyglądał. Odchodziła jakby nigdy nic, nie odwracając się, nie widząc już drobin kurzu pływających w promieniach wieczornego słońca, które wdzierało się do dawno już opustoszałych domów. Znikała, zostawiając za sobą gęsty, czarny dym palonych ubrań i niedomknięte drzwi, uchylone od czasu gdy otwarto je pod jej dotykiem, w ucieczce na drogę z której nie było już powrotu.

Zaraza, zebrawszy śmiertelne żniwo, pozostawiła po sobie opustoszałe budynki. Lokalne władze nie chcąc jednak dopuścić do zahamowania rozwoju miasta, uparły się by dokończyć odbudowę zgliszczy po buntach, a pustostany udostępnić mieszkańcom. Liczne domostwa, których dotychczasowych lokatorów zabrała zaraza, zostały ponownie oddane do użytku. Trwa liczenie strat.

Zarząd administracyjny komentuje: Emersvort straciło setki mieszkańców, ale zyskało skwery i nowe parki by ci, co zostali przy życiu, mogli przebywać na świeżym powietrzu w miłym otoczeniu. Poza miastem zaraza również zaatakowała. Zmarło 104 wieśniaków oraz 271 niewolników. Tamtejsze straty oszacowano na 32 srebrniki i 78 miedziaków. Przez darczyńców została ufundowana tablica ku pamięci ofiar zarazy.

Leave a comment