Opowieść

Szpakowaty mężczyzna srebrną monetę na stole położył i oszczędnym gestem przywołał dziewkę.

Po krótkim zamówieniu usiadł wygodnie i zaczął oceniać. Obiekt jego zainteresowań siedział naprzeciwko, szeroko uśmiechnięty, jakby dumny, z wiarygodnością nie miał on wiele wspólnego, ale ów szpakowaty musiał to sprawdzić. Gdy potrawy i beczułka piwa pojawiły się na stole, podjął spokojnym głosem:

– Tak, słyszałem waszą historie, fragment jedynie. Lecz chciałbym ją poznać lepiej, że tak powiem u źródła. Zacznijcie może od początku, panie rybaku.

– A więc to było tak – rybak zwany Kolczym drewnianą łyżkę chwycił i rozgadał się na dobre – od dawna pływam na łowiska obok tamtych elfich ruin, wiecie. Kiedyś to czasem jednego żem widział, czy dwóch albo wcale, ale ostatnio jakby armia jakaś szyszata tam – machnął ręką- dlatego mało kto tam kiedy pod brzeg się zapuszcza, bo niebezpiecznie, wiadomo. Więc ryb dużo, no i ostatnio na łososia się zaczaiłem, ale jak na złość same śledzie, jeden halibut czasem i…

– Pomiń, że tak powiem, ten fragment, idźmy dalej. – przerwał mu szpakowaty, nalewając sobie piwa.

– A tak – kiwnął, przełykając potrawkę – więc tak ze dwie godziny minęły może i nadal ino śledzie, a zamówienie na łososia miałem i…

– Pomiń.

– …odpłynąłem nieco i zanętę zmieniłem, bo te chędożone łososie nie chciały ni chuja brać…

– Pomiń.

– I wtedy nadpłynął statek i..

p>- Jaki statek ? – mężczyzna głowę uniósł i łyżkę odłożył – Duży? Drakkar? Jaka flaga? Nilfgaard? Lojalisci? Piraci? Banderę, że tak powiem miał? – zasypał rozmówce pytaniami.

– A to mnie skąd wiedzieć? Zwykłe, no jakaś łajba mała…. Chciałbym taki mieć, zbieram od lat, ale wiecie jak jest… – spojrzał na mężczyznę wymownie – Rybacki statek, żadne wojenne, panie. Żadne oznaczenie, ino sieci i wędki. Ja się znam, no ale podpłynęli raz, a uszate ich strzałami zasypały. Tamci z kusz napierdalali, darcie słychać było z dala. Wskoczyły na pomost nie raz, by wnet uciec! Kilka razy próbowali, ale dupa zbita. Kilku padło chyba, elfy zacięte były bardzo, no ale w końcu udało im się. Przycumowali przy starej wieży i tam atak się zaczął…

– Ilu? Jak wyglądali? Barwy mieli? W jakim języku mówili?

– A w tutejszym, naszym, a ilu hmm… no dużo. Ze siedmiu najmarniej wyskoczyło, we zbrojach cali, ze trzech niskorosłych naliczyłem. Jeden żem widział nie bił się, człowiek, we błyszczącej zbroi jak psu jajca. Pewno dowódca czy oficer jaki albo co. Z tyłu stal cały czas… W każdym razie bitka sroga się zaczęła, szyszkojady nie dały sobie w szyszkę dmuchać – tu rybak zarechotał ze swego nieśmiesznego żartu – ale odstąpiły w końcu. Tamte zbrojne pomost i plaże opanowały, a dalej nie wiem ale… nie minęło dłużej niż mnie zholowanie halibuta i wnet uciekać poczęli na statek i odwrót nakazano. Ja żem wtedy odpłynął, co by nie mieć jakiej zwady…

– W którą stronę odpłynęli? Że tak powiem gdzie?

– A ja nie wiem… Czym prędzej za wiosła żem złapał i w stronę stolicy płynąłem ile sil w rękach, a tamte w drugą odpłynęli.. Ale mówię wam, panie, elfy wkurwione mocno były. Z dala słyszałem tę ich dziwna mowę i okrzyki, jakby zwycięstwa.. Hmm to jak będzie z tymi srebrnikami? Wedle umowy? – Opisz mi jeszcze, że tak powiem…tego dowódcę…