Ogień i miecz

Nikt nie spodziewał się tego co nadciąga… Mówią że właśnie najbardziej spokojny czas sprowadza największe kataklizmy, tak jakby owca oddzielona od stada kusiła ukrytego w zarośli wilka. Tak i było tym razem. Ranek był taki sam spokojny jak poprzedni, krowy pasły się na polach, kupcy rozstawiali towar na straganach, a bracia od Lebiody zaczęli poranne kazanie.

Pod uniwersytet miejski przyjechał tego dnia jeden z profesorów by wykład wygłosić zaproszony przez władze uczelniane, żacy i większa część z znudzonych prostotą spokojnych dni przyszła by choć trochę oderwać się od codzienności zanim wrócą do nudnych obowiązków, wszak temat wykładu budził ciekawość nawet u tych co na uniwersytecie nawet nogi nie postawili wcześniej.

I nic nie byłoby w tym dniu nadzwyczajnego, gdyby nie pojawiająca się nad pobliską wsią czarna chmura, która niczym wilk zaatakowała sadzą, dymem i spalenizną. Wtedy pierwsi mieszkańcy zaczynali zdawać sobie sprawę, że ten dzień nie przejdzie w zapomnienie jak ostatnie. A ich obawy potwierdził przerażony i rozdygotany gość pensjonatu Pod Wonnym Burzanem.

– Saldsten płonie! Czarni atakują Saldfort! Ratujcie się! Ratujcie…

Dalej był już ogień chaos i śmierć, i niby wielka fala strach wraz z paniką zalazły miasto topiąc strażników próbujących jednocześnie panować nad tłumem i przegrupowywać się do obrony. Sami nie wiedzieli co się dzieje jednak próbowali przekonać tych co myślą, że wiedzą do tego, że są w błędzie. Ogień szalał pochłaniając domy, pola, i ludzkie nadzieje… cios który zadano tak spokojnemu zdawało się miastu sprawił, że nikt już nie wierzył w jego nietykalność.

[…]

Emersvort

Niebo nad Emersvort od rana pełne było ptactwa zrywającego się do lotu co chwile. Dzwon miejski kilkukrotnie zabrzmiał nad nieśpiącym miastem. Przez wschodnią bramę miasta już od kilku godzin trwał wymarsz nilfgaardzkich oddziałów. Rozkazy w języku południa niosły się na trzy ulice w głąb miasta echem zagłuszając normalnie panujący zgiełk. Strażnicy raz co raz przebiegali obok idących kolumn żołnierzy zabezpieczając cały pochód aż do bramy. Lecz na tym ich rola się nie kończyła. Zgodnie z dekretem wydanym przez samego diuka, na ulicach miasta jak i terenach przynależących do miasta rozpoczynały się godziny milicyjne. Dla bezpieczeństwa mieszkańców jak i wysoko urodzonych na ulicach miasta przebywać mogli jedynie mieszkańcy w drodze do pracy bądź wracając z nich, służba bądź osoby upoważnione. Miasto ogłosiło pełną mobilizację aby zapewnić spokój podczas wymarszu jak na czas nieobecności oddziałów wojskowych.

Wieści niosły, że szlachta jak i rycerstwo ruszyć miało dnia kolejnego jako że ich przygotowania nadal trwały.

[…]

Zarzewie

Za murami Grzywy, gdy słońce minęło już zenit, uniosła się wrzawa. Zbrojni zaczynali formować szyk, konie rżały gotowe do podróży, a brama miasta została obsadzona mniejszą ilością żołnierzy.

– Wojska Złotospadów rozpoczęły wymarsz nad ranem. Mają pół dnia przewagi nad nami. Koniec z obijaniem się. – jeździec wśród zebranych krzyczał ile miał siły w płucach.

– Wymarsz! – padł rozkaz i ruszył na czoło oddziałów.

Mówiło się potem, że tumany pyłu unosiły się jeszcze parę godzin po odejściu żołnierzy. Inni mówili że w odciskach w błocie wyrastały białe dzwoneczkowe kwiaty niosące znak nadchodzącego zwycięstwa.