Noc a nocą …

Noc jak każda inna. Księżyc nie świecił jakoś wyjątkowo jasno, ani chmury nie spowiły świata w wyjątkowych ciemnościach. Noc jak noc. Los uczy nas jednak, że zwykłe chwile mogą stać się bardzo wyjątkowe. Podczas zwykłej wizyty w karczmie, można stracić życie. Podczas przechadzania się świetnie znaną ścieżką, można odnaleźć coś nowego. Taka właśnie była ta noc. Zwykła lecz wyjątkowa. Zaczęło się niewinnie. W Zarzewiu psy ujadały, w Dorzeczu kury zbudziły się i poczęły w kurnikach harmider robić taki, jakby co najmniej lis je tam żywcem obdzierał ze skóry. Zarówno mieszkańcy Zarzewia jak i Dorzecza odczuli wstrząsy ziemi pod stopami. Stłukło się parę dzbanków i butelek, które nieopatrznie stały za blisko krawędzi stołu. Niebo rozjaśniły blaski, niczym w straszliwą burzę. Już rano rozpoczęły się plotki, jakby owe pioruny nie spadły z nieba, lecz z ziemi w górę, by łuk zatoczyć na nieboskłonie i znów w ziemię uderzyć. A i wszystek piorunów to jeno w konkretne miejsca spadł i nigdzie indziej, chodź tu plotka nie jest już tak spójna. Jedni wskazują jedno miejsce, inni drugie, a trzeci, że to wina sąsiadki, bo ma brodawkę na nosie, więc mus, że wiedźma.