Krasne interesy

Niedzielny dzień niczym nie różnił się od poprzednich. W powietrzu czuć było ledwo przybyłą wiosnę, wszak cieplejsze powietrze w końcu zawitało w Srebrogórzu. Jednak w stolicy, przy jednym z pokaźniejszych budynków zaczął się wzmożony ruch.

Wjechały nań wozy wypełnione przeróżnymi szafami, stołami, skrzyniami i piecami. Skrzynie owe tak ciężkie były, że tragarze, aż plecy prawie sobie łamali przy ich wnoszeniu.

Plątali się przy owym budynku, wnosząc coraz to dziwaczniejsze rzeczy.

Aż od portu dało się słyszeć wrzaski i krzyki. Nie były to dźwięki pełne strachów, acz dźwięki pełne rozkazów i poruszenia. Pod budynek podjechał największy wóz, a na nim stał piękny i ogromny, biały posąg.

Postawiono go tuż przy schodach, wielu niewolników i tragarzy usiłowało ustawić go jak należy, a gdy już skończyli dzień miał się ku końcowi.

Pokaźny tłum nieludzi przeszedł ulicami miasta, ale nie dało się słyszeć obelg, ni wyzwisk od mieszkańców. Raczej zdziwienie. Zaskoczenie.

Nieludzie zajęli umeblowany wcześniej budynek. Każdy z nich miał swój tobołek, z własnymi, prywatnymi rzeczami. Rozgościli się prędko w nowym domu.

Międzyczasie na ulicach rozległy się plotki.

– Mówio, że nieludzie się tu wniosły! – jeden z mieszczan, aż przystanął, gdy ulicą spacerował z przyjacielem od interesów.

– A no wniosły, wniosły. Po posągu poznać można. Przynajmniej to nie ylfy. – ten drugi odpowiedział, przystając przy koledze.

– A ja żem słyszał, że ponoć nasza Gildia Kupiecka jaki kontrakt ze krasnoludami podpisała! – wtrącił się inny, który również obok wielkiego posągu przechodził, aż się zatrzymał, słysząc rozmowę dwóch pierwszych.

– Co wy mówicie! Jakiż to kontrakt? – zaintersował się żywo ten pierwszy, jako że gdy o pieniądze chodziło, to zawsze słyszął wszystko.

– A ja to nie wiem na co. Ale okręt co ich przywiózł to ponoć mahakamskie znaczenia miał na żaglach. Ale co ja tam wiem… – mruknął na odchodne, machnął ręką i poszedł w swoją stronę.