-Uciekać! Uciekać komu życie mił…
Kolejna, najpotężniejsza z eksplozji, którą poprzedził szereg mniejszych, spowitych gęstym dymem, wstrząsnęła ziemią, wyrwała szyby z okien i rozsadziła mur, rozsypując jego odłamki po całej ulicy. Ogień, mieniący się wieloma kolorami, jak i dym, który osiadł gęstą mgłą, wylewając się z powstałej wyrwy, lizał płomieniami spękane ściany, zajadał się rozlanymi po podłodze substancjami, chwytał resztki mebli w swoje rozpalone jęzory, dusił, drapał gardła i oczy zebranego, przerażonego całym zajściem tłumu.
– Gasić! Gasić!
– Nie! Nie wchodzić! Tam dalej coś wybucha!
– Gasić, bo inne budynki zajmie!
– Straż!
– Nie podchodzić!
– Tam ktoś jest!
– Pies! Psa puśćcie! Za psem idźcie!
– Wody! Więcej wody!
– Żyw kto?!
Przekrzykiwali się, biegali w popłochu, walcząc z ogniem i dymem. Straż nie panowała nad powstałym chaosem, sama nie mając pewności co właściwie zaszło w domu zamieszkałym przez nadwornego, zarzewskiego czarodzieja.
– Ciało!
– Żyw?!
– Kto to jest?! To on?
– Drugie ciało!
– Nikogo więcej?!
– Wyjdźcie! Prędko! Tam dalej co wybucha!
– Gdzie jest pies?! On miał psa!
– Tylko dwa ciała?! Nikogo więcej?! Sprawdźcie górę!
Ulatujący dym, rozrzedzająca się, dusząca mgła odsłaniała z wolna zgliszcza. Odsłoniła trupy, ukazała rozmiar powstałych zniszczeń, zagnieżdżała się ujmującą ciszą… Cichły krzyki, gasły nawoływania, a na ich ruinach kiełkowały coraz śmielej pytania, niezrozumienie i domysły – cała masa niepewności bez żadnej, konkretnej odpowiedzi.
– Zanotujcie szeregowy. Mężczyzna i elf.
– Elf?
– Elf, ten z aresztu. Ten sam, którego czaromiot kazał sobie do domu sprowadzić.
– A po co?
– Nie wiem, może w raportach coś jest na ten temat. Krasnoludzie, rozpoznajecie ich?
– Tak… Rozpoznaje.
Trupy sprzątnięto z ulicy, uszkodzony budynek, dla bezpieczeństwa zaś odgrodzono. Żałoba, jeśli odwiedziła to miejsce chwilę wcześniej, odeszła szybko, pozostawiając po sobie uliczkę, po której kręciła się już tylko straż. Ci, którzy przybiegli zwabieni eksplozjami, odeszli w stronę bramy, chcąc czym prędzej zrzucić z barków brzemię niedawnej przyjaźni.