Egzekucja

Egzekucje zwykle przynoszą wiele radości dla obywateli. Nic wszak nie daje większej radości, jak widok świeżych wnętrzności na szafocie. Flaków tego dnia i krwi, było znacznie więcej niż na zwykłej egzekucji. Jednak tylko ułamek spływał po szafocie.

Miał być proces. Zebrało się sporo obywateli pod sądem, jednak ich nie wpuszczono. Oświadczono, iż skazaniec przyznał się do winy i zaraz zaczną wykonanie wyroku. Normalnie wywołałoby to radość wśród ciżby, wszak przechodzą od razu do najlepszego fragmentu!

Ale nie dziś. Dziś mieli sądzić Kermuna Aep Brittena. Mimo że to Nilfgrardczyk, wlał w serca wielu północnych żar walki, gdy przemawiał do ludu szczerymi, pięknymi niczym poeta, a przy tym prostymi słowami trafiał do serc. Wielu obywateli, którzy pokładali nadzieję w cesarstwie zwątpiło, czy aby na pewno wyjdzie im obecna władza na dobre.

Tłum był poddenerwowany, straż również. Od paru dni zwolennicy Aep Brittena lżyli ich na ulicy, pluli. Kończyli wtedy zwykle w celi. Często dostali pałą przez mordę, a najczęściej jedno i drugie, ale mundur dalej był brudny, a zniewaga zostawała w sercu.

Wprowadzono Szlachcica Kermuna Aep Brittena na szafot. Czekał na niego już mistrz mało dobry, gotów do cięcia. Skazaniec był mocno pobity i zakneblowany. Motłoch zakrzyczał niezadowolony, poleciały wyzwiska, acz nie w stronę skazańca, lecz w stronę tych, którzy go przyprowadzili. Złościli się też co lepiej ubrani członkowie zgromadzenia, wszak oto wprowadzili szlachcica pobitego, zakneblowanego, który jakoby się przyznał do win. Zdrajca czy nie, szlachcie wszak szacunek się należy!

Z tłumu poleciało parę warzyw, kamyków. Trafiły one na potężne tarcze wojska, odgradzającego szafot od mieszczan, a na podest wkroczyła pani Burmistrz. Kobieta wiecznie uśmiechnięta tak szeroko, jak fałszywie. Nie bacząc na słowa ludu rozpoczęła przemowę. Nie dane było jednak jej dokończyć. Całkiem spory kamień wyleciał z tłumu i ugodził ja prosto w czoło. Oblicze kobiety zmieniło się nie do poznania. W oczach pojawił się ogień, a z ust poleciały słowa o które nikt by jej nie podejrzewał:

– Zajebcie tego skurwiela, który we mnie rzucił! – wojsko uznało to najwidoczniej za rozkaz wkroczenia. Do tej pory trzymali twardo szyk, ale owoce i zgniłe jajka, jakie w nich trafiały, nie działały kojąco na nerwy. Uniesiono miecze. Tłum odpowiedział walką. Sztylety, pałki, a i trafił się jakiś szlachcic z gorącą głową. Trup ścielił się gęsto. Przypadkowe ofiary padały z winy obu stron. Plac wolności spłynął krwią. Część rozgniewanych mieszczan uciekło tylko po to, aby zetrzeć się ze strażą w innych miejscach.

Gdy wszystko ucichło trudno było odszukać ulice nie splamioną krwią. Tego dnia zmarło wielu ludzi z różnych warstw społecznych. Pośród nich znalazł się między innymi znany kupiec Gustav Vanizzi.