Dzwon zwiastujący klęskę

Główny dzwon na budynku miejskiego ratusza wybił pełną godzinę Jednak jego potężne metaliczne uderzenie było niczym w porównaniu do dźwięku eksplozji jaka przelała się falą od centrum miasta, przez obrzeża aż po małą wieś Brzegówek. Fragmenty wyrwanych kamieni z ogromną siłą rozwaliły dachy i ściany domów sąsiadujących z wieżą tutejszego maga. To właśnie w tym budynku dotąd dumnie górującym nad miastem doszło do potężnej eksplozji która rozerwała go na strzępy. Nim straż ogniowa przybyła na miejsce byli tam już mieszkańcy i wojskowi którzy rzucili się by ratować garstkę ocalałych poharatanych pracowników budowy oraz gasić ogromny pożar czym tylko się dało. Przeżyło zaledwie kilku z ponad setki majstrów, architektów i zwyczajnych prostych budowniczych którzy z wojną nie chcieli mieć nic wspólnego, a jedynie wykonywali swoją prace by mieć za co żyć. Tego też dnia pojawiła się pogłoska, że na budowie wraz z robotnikami zginał także czarodziej samego diuka Vandenkampa, bo nikt po dniu ataku już go więcej nie widział. Zamach ten nie tylko wstrząsnął stolicą ale i był ostatnim policzkiem jakie Emesvort pozwoliło sobie zadać, oraz pierwszym gwoździem do trumny jak dotąd bezkarnych Lojalistów.

[…]

Wiatr zamiótł okolice i poszarpał koronami drzew okolic Dorzecza. Rycerz w czarnej zbroi ruszył pewnym krokiem w stronę opancerzonego konia, zamknął przyłbice. Mon aep Bedyhm spojrzał w stronę słupu dymu unoszącego się nad stolicą. Posłaniec chwile temu przyniósł wieść. Nie ma już negocjacji, decyzja została podjęta nie będzie miejsca na litość.

– Na koń! Zewrzeć szeregi, ustawić linie ataku, formacja pierwsza piki druga kusze i łuki – wydawał rozkazy głośno i stanowczo. Raz jeszcze obrócił się w stronę niebieskich mundurów, w jego oczach to już nie byli ludzie a mordercy, dywersanci bez honoru i duszy. Nawet nieduży chłopaczek który z przerażeniem w oczach i widłami w dłoni stał w pierwszym wrogim szeregu, wszyscy bez wyjątku. Wszyscy oni zapłacą krwią za przewiny wobec cesarstwa.

Po drugiej stronie Folvo Liaddal formował formacje, wiedział i widział różnice przewagi i uzbrojenia, ale nic nie mówił swoim. Każdy wiedział ale nikt nie mówił, starali się utrzymać morale wysokie. Przełknął ślinę zaschło mu w gardle.

-Formować szereg! – Wychrypiał, i zaraz upił wody z bukłaka – Formować szereg! – Ryknął!

Na jego słowa zbieranina ludzi pół na pół zbrojnych i chłopów co pierwszy raz miecz w dłoni trzymali uformowało szeregi. Stali ramie w ramie mimo iż przerażenie odrętwiało ich palce i nogi. Połowa stała dumnie gotowa zarżnąć wszyto co im wpadnie w ręce, bronić tego w co wierzyli i było dla nich ważne nawet za cenę własnego życia, a druga połowa chciała tylko przeżyć jako tako w całości.

Obie formacje były już gotowe na czele czarnych stał rycerz w rynsztunku czarnym jak nadchodząca noc. Po drugiej stronie zbrojny z opończy niebieskiej niczym symbol trwałości i wierności. Obaj patrzyli na siebie przez chwile która dla ich ludzi trwała niby wieczność.

-Ruszać! Ku chwale Emhyra var emreisa! Ku chwale Nilfgaardu! Nie będziemy brać jeńców! – Ryknął czarny dowódca.

-Za Wolną Cintre! Melitele miej litość dla naszych wrogów! My jej mieć nie będziemy! – Dumnie miecz uniósł i zaszarżował a za nim pierwsze linie konnych.

Konnica wjechała z impetem w pierwszą linie czarnych przebijając szyk. Z za czarnych tarczowników w konnych poszły bełty i strzały z drugich czarnych linii. Za konnicą wbiliła się pierwsza linia niebieskich. Od tego momentu niebiesko-czarna masa zmieniała kolor na karmazynową czerwień która płynęła posoką po Złotospadzkiej ziemi. Wraz z zapadaniem zmroku ilość niebieskich obrońców się kurczyła. Krzyki wojenne zamieniały się w jęki bólu. Buty ślizgały się na krwawym błocie i trupach poległych towarzyszy. Niebieska armia wraz z wybiciem północy przestała istnieć. Ostatnie niedobitki uciekły ale to już nie była armia… Poległo wielu dzielnych poległ Grzegorz ze strażnicy wierny i oddany dowódca straży, poległ szanowany przez wszystkich taktyk i mistrz miecza Folvo Liaddal. Nikt nie spodziewał się że ten spór, osadzony wolą trybunału, przyjmie tak krwawe żniwa…