Edmund słabo znał Nilfgardzki, ale dawał radę się dogadać, tedy nie rozumiał, czemu to jego wysłano z Niskobrzegu do Dorzecza, aby zbadać całą sytuację. Zresztą, co tu było badać? Zginął szlachcić, bez sądu, bez wyroku, to się nie jeden możny obruszył. Dowodów na zdradę nikt nie przedstawił, mimo że trochę czasu już minęło. Dwór Vadenkampa milczał.
Między szlachcicami odbywały się ciche, acz dość żywiołowe rozmowy. Nikt wszak otwarcie nie będzie krytykować poczynań Diuka. Takich głupich to nie ma. No, nie licząc tego jednego, ale to wyjątek potwierdza regułę. Do tego młody bardziej żałuje tych wieśniaków, których tu spalono. Spod ruin karczmy bieleją kości tych nieszczęśników. Szkoda ich, szkoda, tyle rąk do pracy na marnację.
Edmund na zlecenie Thorrena zbadał pobojowisko. No i wiele z niego wyczytać się nie dało. Wszystko spalone, wieśniacy spaleni w karczmie., Sporo ciał przebitych bełtami, ot usiłowali uciekać przez okna, ale się im nie udało.
Raport spisany, goniec do Niskobrzegu pojechał i teraz czakał na dalsze rozkazy. Miał nadzieję, że będą one brzmiały: „Wracaj, nic tam po tobie”.
Ruiny karczmy wyglądały upiornie. W studni pływają zwłoki jakieś dziewczyny. Zdziwiło go, jak świeżo wyglądają. Martwe, otwarte oczy napawały bardzo nieprzyjemnym uczuciem. Z początku chciał ją wyjąć, ale gdy spojrzał w te oczy, aż się cofnął. Uznał, że studnie będzie omijał szerokim łukiem. Co z oczu to z serca.
Rozbili mały obóz w tym, co zostało po zamku. Kamienne ściany dobrze chroniły przed wiatrem. Tu też było niezbyt przyjemnie, zwłaszcza nocą. Gdy spał przyśniła mu się dziewczyna ze studni. Koszmar, zwykły koszmar. Przestraszył się dopiero, gdy jeden z jego ludzi opowiadał przy ognisku swój sen. Identyczny jak jego: „Wyła potępieńczo, potem krzyczała że chce krwi. Że zapłacimy za to co jej zrobiliśmy. Że się uwolni z tego więzienia i sprowadzi pożogę na świat żywych”. Mimo, że w blasku ogniska niewiele się dało wyczytać z mimiki podwładnych, to w ich oczach też widział strach. Lecz nim ktoś się odezwał, opieprzył ich w sumie za nic i kazał iść spać. Rano się spodziewał gońca z rozkazami powrotu, a im wcześniej się położą, tym szybciej rano zaczną się pakować.
Oni się kładli, a wstawała mgła.
Znów koszmar. Tym razem inny. Był w obozie, w miejscu gdzie zasnął. Wszystko wydawało się bardzo realne, nie licząc faktu, że słyszał wokół siebie szepty. Rozmowy po Nilfgardzku. Krzyki bólu. Mgła była tak gęsta, że ledwo orientował się gdzie jest. W tejże mgle pojawiły się kształty postaci. Ludzi, chodzących bez celu z obandażowanymi mieczami. W końcu rozpoznał w nich swoich ludzi, też coś do siebie krzyczeli. Kształtów pojawiło się więcej. Też miały miecze, acz ruszyły na nich zdecydowanym krokiem, atakując. Jedni krzyczeli, inni wyli, jakby ktoś zrywał z nich skórę.
Wstał, by się bronić. Bardziej odruchowo, bo po co bronić się we śnie?
A to musiał być sen. W końcu między kształtami rozpoznał kobietę ze studni…