Wyborne wieści

Rennahor wskazał zarośniętą brodą najnowsze wydanie Gazety Wybornej. Kilka drobnych monet mignęło w tej milczącej wymianie. Wiedział, że nie warto sięgać po inne miejskie paszkwile ociekające w plotki i szukające taniej sensacji. Dziś interesowały go tylko konkrety.
Przepchał się przez wcale mały tłumek, jak i on, spragnionych informacji w obliczu ostatnich wydarzeń. Był pewny, że niewysoki, piegowaty chłopaczek w tej nieregularnej kolejce bardziej zainteresowany był zawartością sakiewek kupujących niż wnętrzem oferowanych gazet. Pewnie nie umiał nawet czytać.

Ruszył szybszym krokiem w stronę miejskiego parku, uprzejmym skinieniem pozdrawiając z daleka Cynthię, mieszkankę kamienicy przy Piekarskiej. Z daleka, bo na jej opowieści o licznych kochankach i miłosnych lawiracjach nie miał dziś wyjątkowo ochoty.

Rozsiadł się w altanie, gazetę rozkładając sobie na kolanach. Pierwsza strona krzyczała grubą czcionką o brutalnym morderstwie burmistrza, Cengora Barszcza. Robota lojalistów zapewne. Barszcz znany był ze swojego oddania cesarskiemu ustrojowi i zapłacił za to więcej, niż wynosił jego niemały majątek, który zawdzięczał wielu przemyślanym inwestycjom.
Obszerny artykuł zapewniał, że straż wpadła już na trop sprawców, a najwyższą karę za ten haniebny czyn poniosą nie tylko ci bezpośrednio zamieszani w morderstwo, ale również osoby zatajające informacje, w tym osoby bliskie sprawcom. Wkurwili się. W końcu.

Kolejny artykuł również był pełen niepokoju. Sprawdził dla pewności czy wzrok nie płata mu figli. Nie płatał. Uliczne, krwawe walki wciąż zbierały liczne żniwo, z tą różnicą, że tym razem agresorzy mieli zdecydowanie zbyt długie uszy i zbyt krótkie, drobne zęby.
„- Nie patrzyli kto w biesiadnej siedzi. Wpadli jak burza i burza właśnie się między stołami rozpętała. Sobota, wieczór, gości pełno… Wszystkich by do cna wyrżnęli, gdyby nie nasza dzielna straż” – relacjonował jeden z naocznych świadków zamieszania w 'Karczmie u Krzysia’.

Brutalne ataki powtarzały się coraz częściej. Port, Miedziana Brama, getto – w tych okolicach noc nie była już najbardziej niebezpieczną porą na wędrówki. Do zamieszek dochodziło spontanicznie, również w środku dnia. Rozjuszeni nieludzie nie szczędzili nikogo, ani kobiet, ani dzieci, ani starców i niedołężnych żebraków, a wśród nich i okulawionych, wojennych weteranów, którzy niezdolni do pracy, przesiadywali na krawężnikach bardziej uczęszczanych portowych ulic.
Nic więc dziwnego – zauważył redaktor – że uciemiężeni mieszkańcy dwóch zwaśnionych dzielnic zjednoczyli się przeciwko wspólnemu wrogowi i odpowiedzieli. A była to odpowiedź bardzo dosadna.
W krwawej łaźni utopiono nie dziesiątki a niemal setki nieludzi: elfów, krasnoludów i mieszańców. Ogień, który niestety dość szybko ugaszono, prawie zdążył strawić jedną z chat w gettcie. Straż zareagowała błyskawicznie, sprawnie przywracając spokój w targanych chaosem dzielnicach. Niedobitki elfich bojówek uciekły z miasta, niejednokrotnie gubiąc po drodze buty (głównie lewe – przyp. red.) Cóż, trochę szkoda. Jeszcze chwila a odwieczny problem tego miasta posprzątałby się sam.

Z kolejnej strony gazety spojrzała na Rennahora dumna rycina nilfgaardzkiego oficera, wskazująca go palcem. Była na tyle wymowna, że nie potrzebował sięgać wzrokiem do hasła poniżej, by zrozumieć, że armia go potrzebuje. Obok wyszczególniono adresy utworzonych na tę okazję punktów poboru zaznaczając, że doświadczenie nie jest wymagane, ale oczywiście będzie mile widziane. To by wyjaśniało te tłumy przy Wschodniej Bramie.

Lekturę przerwano mu brutalnie. Szarpnięcie za ramię i wylądowanie na ubitej przy ławce ziemi poprzedziły krzyki strażników. Przeszukano go od razu. Nim zdążył wyjaśnić, że nie jest żadnym lojalistycznym łącznikiem a gazeta nie jest znakiem rozpoznawczym, prowadzono go już brukowaną ulicą w stronę prześwitu między kamienicami. Zszokowana Cynthia odprowadzała go wzrokiem i w zasadzie pierwszy raz pożałował, że świadomie zrezygnował z jej towarzystwa i pustego krzesła obok, na które tak chętnie zapraszała przechodniów.